Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Toskańskie smutki

Posted on 28 maja 2011

Robert Mielżyński powitał wiosnę pełnym przeglądem swych win toskańskich (zabrakło tylko solidnego Brunello Collosorbo). Impreza pod tytułem Bud Break co roku ma inny temat: degustowaliśmy w maju na tym samym bruku burgundy i świetne austriaki. Na tym tle Toskania wypadła tak jakoś smętnie. Mało było win naprawdę ciekawych i głębokich, lecz przede wszystkim mało było takich, które by się chciało od razu radośnie, wiosennie wypić. Nawracającym tematem tej mollowej symfonii były suche garbniki, zduszone aromaty, gruba warstwa beczkowego masełka na beczkowej grzance. Była to więc symfonia zgoła monotematyczna i już w połowie allegra się znudziła.

Piękne widoki, ale co z tego?

Zupełnie swojego dnia nie miało Vino Nobile Cateriny Dei (dobrze wszak wypadające w innych sytuacjach): zarówno Nobile 2008 jak i Riserva Bossona 2004 nie są gotowe do picia i nie wiem, czy kiedykolwiek będą. (Honoru broniło ciekawe półwytrawne Vin Santo 2003 za uczciwe 99 zł). Wina z Maremmy mniej medialnej posiadłości Marchesi Ginori Lisci oscylowały pomiędzy niezłą pijalnością w Cabernecie Macchion del Lupo 2008 a jej zupełnym brakiem w Castello Ginori 2007. W sumie były to jednak nudnawe, techniczne wina jakich wiele, a ich świetną metaforą stało się białe Virgola 2010 z Vermentino i Viognier: szczepy dobrano chyba na zasadzie asonansu, bo równie dobrze mogły to być Chardonnay i Malvasia.

Najlepsze wino degustacji, chcąc nie chcąc.

Wyjątkowym smutkiem natchnęły mnie wina Siro Pacentiego: ciepłe, suche, matowe, zduszone, bezowocowe, bezwładne; wywoływały zdumienie nie samymi sobą, lecz tym, że można je uznać za „najlepsze Brunello w stylu nowoczesnym”. Od tych dwóch smutnych Brunello 2006 lepiej było pić Rosso di Montalcino 2009 choćby ze względu na o połowę niższą cenę. Nie przekonał mnie do siebie Lamberto Frescobaldi swymi winami I Collazzi: Chianti I Bastioni 2007 było krótkie i suche, w Libertà 2009 najlepsza jest nazwa, a I Collazzi 2007 swą masą ekstraktu obezwładnia i trzeba dużo dobrej woli, by umówić się z nim na ponowne spotkanie za pięć lat.

Wreszcie coś ciekawego.

W smutnym krajobrazie wyróżniły się, o ironio, wina najbardziej nowoczesne i techniczne, czyli markizowie Mazzei zarówno w swojej posiadłości w Maremmie (całkiem dobre Serrata di Belguardo 2009 pełne nut słonych, mięsistych, autentycznych, oraz obiecujące półbeczkowe Vermentino 2009), jak i w Chianti – co prawda nadekstraktywnych Siepi 2007 i Castello di Fonterutoli 2006 nie dało się właściwie przełknąć, ale Chianti Riserva Ser Lapo 2007 podobało mi się w swym wyważeniu i wiśniowo-mięsistym kontrapunkcie dla beczkowej nowoczesności.

Tuńczyk ze szparagami ma się stać hitem tej wiosny u Mielżyńskiego. Vermentino pasuje.

Toskania musi się określić. Czy chce produkować wina typowe, wyrażające własną tradycję i terroir, czy pozostanie jednym z wielu regionów wypuszczających pod zbyt drogimi etykietami anonimowe wina w tzw. stylu międzynarodowym. Pisałem Państwu niedawno o rosnącej irytacji winami toskańskimi i wczorajsza degustacja potwierdziła ten stylistyczno-intelektualny impas. Być może Toskania powinna wziąć przykład z Barolo, które po harcach lat 1990. zrobiło mądry krok w tył. Choć region najwyraźniej nadal wierzy w swoją ciemną gwiazdę. Ja coraz mniej.

Piłem i jadłem na zaproszenie importera Roberta Mielżyńskiego.