Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Koktajl z trylobitów

Posted on 23 września 2009

Heymann-Löwenstein Schieferterrassen 2004 (1)

Tematu biodynamiki ciąg dalszy. Gościłem niedawno niewinomana, który o tym pojęciu nie miał pojęcia i spytał, co zacz. Chcąc objaśnienie zilustrować butelką sięgnąłem w odmęty piwnicy – i wydobyłem tego oto

Heymann-Löwenstein
Riesling Schieferterrassen 2004

Tego winiarza (podobnie jak jego bezkompromisowe polityczne poglądy) się kocha lub nienawidzi. Ja kocham. Od pierwszego wejrzenia, które było od razu wejrzeniem w głąb degustacji poziomej win z rocznika 2003, jakże innego tutaj od przeładowanych cukrem, beznerwowych Rieslingów 2003 od innych winiarzy mozelskich. Od razu uwierzyłem, że za artystowską, dla niektórych kabotyńską fasadą – wśród wielu biodynamicznych szaleństw tu mamy na przykład energetyzującą piszczałkę organową wśród beczek oraz runiczne napisy mające chronić wino przed złym promieniowaniem – kryje się wielka samowiedza i szacunek dla Ziemi. Jakże inaczej wytłumaczyć fakt, że Reinhardowi Löwensteinowi oddaje ona w zamian tak wiele?

W tym Rieslingu z nieco już dziś zapomnianego (po fenomenalnych 2005 i 2007) rocznika 2004 dała niezwykłe, przedziwne nuty mineralne, przypominające nieco greckie Santorini (słoność bez kwasowości), ale z bogatszym, niemal miodowym, rodzynkowym odcieniem. Coś jakby Chablis na upalnych wakacjach, koktajl Bellini z trylobitów zamiast brzoskwiń. Innym dziwem jest niski alkohol (12,5% przy sporej dojrzałości, bo to wino pachnie niemal jak Auslese), typowy zresztą dla Löwensteina i stanowiący bezpośredni rezultat biodynamicznej uprawy (choć malkontenci utyskują, że to po prostu sprawka cukru resztkowego).

Schieferterrassen to podstawowa etykieta producenta (obok ciut droższego Riesling vom Blauen Schiefer wszystkie pozostałe wina pochodzącą z pojedynczych, klasyfikowanych winnic), toteż próżno tu szukać jakiś głębin smaku czy niezapomnianych architektur, ale równowaga, delikatność rozegranej w pianissimo mineralnej cavatiny ma w sobie coś iście królewskiego. No i nie można pomylić tego wina z żadnym innym. Żadne niemieckie Rieslingi nie smakują tak jak wina Reinharda Löwensteina. Jego styl jest jak głos śpiewaka, który rozpoznaje się w milisekundę. Jest mniej gwałtowny niż Petera-Jakoba Kühna, mniej ostry niż sąsiada i ucznia Löwensteina – Clemensa Buscha z Dolnej Mozeli, ale obfitszy, bardziej barokowy niż heskiego Kellera. Ma w sobie zarazem racjonalność i wirtuozerię, staranność i pełnię. Bieżący rocznik tego wina (2007) dostępny jest w 101win.pl za 107 zł. Trochę drogo, ale w sumie warto, bo tego smaku się nie zapomina.