Bargain alert
Posted on 2 listopada 2009
Mieszkańcy miast i miasteczek na zachód od Warszawy nie są pod względem winiarskim rozpieszczani. W powiecie pruszkowskim i grodziskim swoje siedziby mają co prawda tacy importerzy, jak ARDI, Amirani, Northcoast, Vini e Affini a w Pruszkowie mieścił się nawet kiedyś sklep La Cave de Bacchus, lecz na zakupy detaliczne zapraszają przede wszystkim Lidle i Biedronki oraz nietania wisienka w postaci Almy. Najbliższą oazą koneserstwa jest filia znanego od lat z warszawskiego pl. Grzybowskiego sklepu La Vinothèque, mieszcząca się w C.H. Skorosze po sąsiedzku z Empikiem.
La Vinothèque to sklep, który trochę wyprzedził swoją epokę, bowiem już parę lat temu na fali pasji właściciela Mirosława Marczewskiego sprowadzał z Bordeaux wina z Bordeaux i umożliwiał nawet rezerwacje najnowszego rocznika w systemie en primeur. Jako przeciwnik Bordeaux nie zgłębiałem tej oferty, lecz do Vinotheki zaglądałem coraz częściej w miarę, jak na półkach pojawiało się coraz więcej ciekawych win z własnego importu – już nie tylko z Francji, ale i Hiszpanii i Włoch. Dziś z jednego sklepu zrobiły się trzy (trzeci niedawno otwarto na ul. Giełdowej na warszawskiej woli), pojawiła się dobra strona www oraz kursy winiarskiego prowadzone przez wyszktałconego w Niemczech i emanującego kompetencją Wojciecha Henszela.
Sukcesowi trudno się dziwić, bo oferta jest szeroka i niebanalna. Oprócz flagowych Bordeaux w cenie od 30 do x000 zł (w zamykanej szafce jest sporo grands crus classés z dobrych – co w Polsce nie jest regułą – roczników) szczególne zaciekawienie budzą wina z innych regionów Francji, Włoch (bardzo przyzwoite nazwiska takie jak Majolini i Contucci) i Hiszpanii (Murua oraz schodzący jak ciepłe bułeczki José Pariente). W obliczu czekającego mnie befsztyka z rydzami sięgnąłem po dwa wina i oba okazały się świetne.
Château La Varière Anjou Clos de la Division 2002
wypełnia tragiczną na naszym rynku lukę w białych winach z odmiany Chenin Blanc. Możemy już co prawda spróbować dzieł legendarnego Nicolasa Joly’ego (równie dobry Pierre Soulez z katalogu Wineonline bodaj już zniknął), ale oprócz niego mamy do wyboru tylko garść przypadkowych Vouvray, natomiast właściwie nic z dwóch apelacji uważanych aktualnie za najbardziej progresywne we Francji – Montlouis i Anjour. Clos de la Division 2002 to niby już nieco ewoluowane (złoty kolor, sporo miodu w bukiecie), ale wszak młode, mineralne, dynamiczne, choć z mniej ostrą kwasowością, niż to się zdarza wielu Cheninom. Zgodnie z urodą białych Anjou nie mamy tu wielkiej struktury, ale wino ma swój cieżar właściwy i znakomicie strawiło starzenie w beczkach (aż 18 miesięcy). Zarzucić mu można pewną prostotę i brak „ciągu”, ale za to świetnie sprawdzi się przy stole (w tym do rydzów). Mamy zatem typowość, niszowość, długowieczność, gastronomiczność, a to wszystko za 57 zł.
Château Lafont-Fourcat Bordeaux 2007
Wstyd mi przed samym sobą, że wydałem pieniądze na Bordeaux, ale warto było – przypomniałem sobie ten smak i teraz przez parę lat mogę pooszczędzać. Pieniądze nie były duże – 36 zł. Wino powstaje na 8 ha nieopodal Saint-Émilion i należy do stajni słynnego winarza i sprzedawcy win Jean-Luka Thunevin. Jak na takie referencje i jakość w kieliszku cenę trzeba uznać za okazyjną. Ale trzeba też powiedzieć, że jest to bardzo nowoczesne Bordeaux, obliczone na krótkie trwanie i już w wieku dwóch lat całkowicie dojrzałe. Nos jest prościutki, ogranicza się do czarnych porzeczek i drobnej nuty mięsistej; usta pod dyktando merlota nie bawią się w żadne garbnikowe architektury, są soczyste, miękkie, „drink me now”. Charakter bordoski jest jednak zachowany i wino jest bardzo apetyczne, dobrze wyważone, uczciwe (a do tego nieźle pasuje do befsztyka). W tej cenie w naszych supermarketach należących do francuskich sieci można nabyć Bordeaux lub Bordeaux Supérieur od anonimowego négocianta, a tu mamy luksusowo zwinifikowane wino z katalogu jednego z bordoskich książąt.
Takimi właśnie znaleziskami powinni budować swoją pozycję importerzy pokroju La Vinothèque. Po Bordeaux na razie tam nie wrócę, ale mam chrapkę na Muscadeta braci Couillaud, ultraortodoksyjną Toskanię od Contucci i tę słynną Ruedę José Pariente.