Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Pośrodku ciemnego jak wino morza

Posted on 18 grudnia 2009

Grupa winomanów spotkała się na prywatnej degustacji pod tym homeryckim hasłem. Impreza miała charakter konspiracyjny, bo też picie win greckich w Polsce ma w sobie coś z oddawania czci wyklętemu bogu. Oficjalna religia polskiego winopijstwa i jej kapłani – importerzy – win greckich nie uznają. Kontekstualnie rzecz ujmując mamy u nas lepszą reprezentację Słowenii, Brazylii i Chin niż kraju o najdłuższej w Europie tradycji jakościowego winiarstwa. Poza hurtownikami w rodzaju Boutariego można u nas dostać pojedyncze butelki od Papantonisa (Winnice Francji), Sigalasa i Kir-Yiánni (ongiś dostępni w Eximie), dolną półkę od Creta Olympias (Cerkom) oraz drugoligowego Lafkiotisa (Siguri Sinergasia). Ze świetnie zapowiadającego się dwa lata temu wejścia greckiej ekstraklasy w 101win.pl nie zostało nic. I to wszystko z kraju, który ma tyle winnic co Portugalia i trzy razy więcej niż Austria.

Najszersza bateria greckich win w historii IV RP

Ile tracą Polacy, pokazała nasza degustacja, z pewnością jedna z wybitniejszych całego roku 2009. Zaczęliśmy od win z Krety zaprezentowanych przez nieuleczalnego miłośnika tej wyspy-kontynentu Monty’egoRoussanne 2008 i czerwone Nóstos 2005 z gwiazdorskiej posiadłości Manousákis nieco zbijały z tropu brakiem „greckości”, lecz szczególnie białe rzeczywiście robiło wrażenie znakomitą winifikacją i świetną owocową materią. Potem zagłębiliśmy się w ciemne jak wino Morze Cykladzkie, porównując roczniki 2008 i 2007 na Santorynie. Ten pierwszy zaleca się skarbem młodości: świeżym owocem, energiczną kwasowością, jest niebezpiecznie pijalny, ale na długich dystansach musi uznać wyższość o rok starszego brata, jednego z lepszych roczników za mojej pamięci na tej królewskiej dla wina wyspie. Picie każdego wina z Santorynu jest rzadką chwilą terroirystycznej ekstazy, a co dopiero – jak my – aż dziesięciu. Nie obyło się wszak bez kłopotów: ambitne Cuvée 17’ 2007 Hatzidakisa było korkowe, Varéli 2008 Sigalasa było za młode, by powiedzieć o nim cokolwiek, a potencjalnie najlepsza butelka degustacji – Santorini 2007 Sigalasa zupełnie nie było sobą, matowe, płaskie i słodkie.

Lecz wszak wśród pozostałych trafiły się flasze o wartości absolutnej. Nie szuka jej Ktíma Gaía, stawiająca przede wszystkim na „pijalność”, lekkość, świeżość i zielony kwas (2008 jest dość prosty, ale słony i typowy; 2007 zrazu zdecydowanie lepszy, lecz gorzej znosi czas w kieliszku), trudno jej oczekiwać po tanim Aïdáni–Assýrtiko 2008 Hatzidakisa (choć maceracja na skórkach i biodynamiczna dzikość dały tu wino na wskroś indywidualne i rozpoznawalne). Lecz od razu uderzała w znakomitym Ktíma Arghyroú Santorini 2007, najlepszym z win na tej degustacji „młodych”, o fenomenalnej architekturze i obecności wulkaniczno-słonego minerału; uderzała też w perfekcyjnie zabeczkowanym i pięknie ewoluującym Santorini Varéli 2003, winie o majestatyczności Boga-Słońca, którego czczono na Santorynie w prehistorycznych czasach. (Arghyrós Santorini Assýrtiko 2008 też niczego sobie, ale bardzo jeszcze zamknięty). No i król naszej degustacji, Sigálas Santorini 1998, przedziwny, nadziemski twór łączący zupełne utlenienie na modłę jurajskiego vin jaune czy wręcz madery z tak silnym znamieniem mineralnym, jakiego próżno szukać w najskalniejszych młodych reńskich Rieslingach.

Spotykaliśmy się w gronie osób już przez greckie wino opętanych (poza Zbyszkiem Kmieciem) i może szkoda, że z naparstków nie piła z nami cała winomańska Warszawa, gdyż rzadko trafia się okazja tak dobitnego przekonania się o wielkości jakiegoś terroir, a Santorini to terroir najsilniejsze ze wszystkich na świecie, którego tajemnica skąpana jest w dodatku w pomroce dziejów, gdy rozróżniano tu wina zbierane nocą, z gron wyciskanych w dłoniach, a nawet takie, do których dolewano morskiej wody…

Zaś największą niespodzianką wieczoru był fakt, że wina czerwone wcale nie zblakły w cieniu białych Santorini… Papantónis Meden Agan 2001 to była piękna śródziemnomorska butelka, niemłoda już, ale ile miała do opowiedzenia! (Wiśnie, zioła prowansalskie; kwasowość i garbniki prosto od krowy; wspaniała naturalna równowaga).

Trio najlepszych win wieczoru

A trio roczników Ktíma Kir-Yiánni Náoussa Rámnista (100% szczepu Xynómavro) okazało się najwyższej próby: 2001 fantastycznie młody i zintegrowany zarazem, z niepodrabialną fakturą garbników – niekwestionowana wielkość; 1998 ciut rozbiegany, cięższy, suchszy, ale też świetnie elegancki i kwiatowy po parudziesięciu minutach w kieliszku; 1995 miał stateczność wina już zupełnie dojrzałego, ale ileż przy tym życia, wiśniowej kwasowości, wiosennych nut tulipanowych – to była finezja najlepszych burgundów grand cru. Napisałem kiedyś, że zapach Xynómavro to suma zapachów wszystkich wielkich win europejskich: nuty kwiatowe tego szczepu przywodzą na myśl Nebbiolo, wiśniowe – Tempranillo, karmelowe i czekoladowe – Garnatxę z Prioratu, zaś stajenne, zwłaszcza od starzenia w beczkach, nie byłyby od rzeczy w dobrym burgundzie. Tym razem najżywsze wydało mi się skojarzenie z Barolo, i to tymi najwybitniejszymi. W Atenach, Frankfurcie i Paryżu za Rámnistę płaci się tylko 10–12€, a u nas zniknęła z półek i jej nie ma. Nie umiemy rozpoznać prawdziwej wielkości?

Słówko o degustacji tu a uczestników degustacji wrażenia z win w tej bazie.