Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Gruziński geniusz

Posted on 26 grudnia 2009

Po wypiciu wszystkich świątecznych szampanów, chablis, meursaultów i bonnes-marów nadchodzi w życiu winomana ta trudna chwila, gdy zegar wybija godzinę szesnastą, w domu pojawiają się kolejni goście, na stole ląduje piernik, sernik, makowiec i szarlotka, ale co przytomniejsi proszą o pokrojone jabłko, a nadto trzeba naparzyć czarnej herbaty. No i podać do tego jakiś alkohol, który nie byłby koniakiem ani grappą, bo głowy i wątroby już nie te. Jak z tego wybrnąć? Porto też za mocne, Spätlese za lekkie, tokaj za kwaśny, vinsanto nie ma pod ręką. Sytuacja robi się nerwowa, bo nie ma na całym świecie wina, które obsłużyłoby tak skomplikowane wymagania i jeszcze wniosło do świątecznego równania wartość dodaną.

A właśnie że jest. Gruzińskie. Czerwone. Półsłodkie (o zgrozo!). Chwanczkara, Achaszeni, Odżaleszi, Kindzmarauli to nie nazwiska bojowników kaukaskiego zrywu narodowowyzwoleńczego, tylko słynnych gruzińskich win lekko-ćwierć-półsłodkich, na które winomanowi wypada kręcić nosem. Bo jakże to, poważny człowiek ma pić z uśmiechem półsłodkie? Takiego winiarskiego ni psa, ni wydrę? W dodatku kręcą sami Gruzini, że to wino „dla kobiet” (w Gruzji jest to faktycznie obelga); prawdziwi mężczyźni piją tylko utlenione wytrawne białe. Więc kręciłem i ja, dając czasami z uprzejmości 85 czy 86 punktów, ale nie mogąc się przekonać do tego wiśniówkowego smaku i koślawego cukru na podniebieniu.

Dziś, miotając się w amoku po piwnicy szukając wina pasującego do keksu i Darjeelingu, chwyciłem tę oto przywiezioną w 2005 z Gruzji flaszę

Telavi Wine Cellar Usakhelauri 2000

najrzadszego z gruzińskich „połsałodców”, powstającego dziś w liczbie ledwie tysiąca flasz z niemal wymarłego, starożytnego szczepu usachelauri (majętni mogą nabyć je u importera Marani). I od razu po nalaniu do zniecierpliwionych kieliszków doceniłem geniusz gruzińskiego narodu. To był właśnie ten smak. Ani za słodki, by nie znużyć znużonych już dwudniowym biesiadowaniem podniebień, ani za cierpkie, by nie przestraszyć cioci; trochę kwaskowate, trochę przymilnie owocowe, głębokie, świeże, autentyczne, winne co się zowie (co za ulga po „winie” z aronii próbowanym u wujka rok temu). Makowiec zniknął w trymiga, wino popijane herbatą nie mierziło, a po co drugim łyku komentowaliśmy jeszcze, jakie dobre rzeczy potrafią zrobić w tej Gruzji. Włosi mają swoje vini da meditazione, a Gruzini, ten najbardziej wygadany naród na świecie, rozkochany w przemówieniach, toastach, eposach, apostrofach, peryfrazach, wykształcili przez tysiąclecia swoje vino da conversazione. Chwała Gruzji i gaumardżos!