Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Marketing ćwierkany

Posted on 31 grudnia 2009

Fattoria Le Pupille to jedna z czołowych posiadłości w toskańskiej Maremmie. Saffredi to najlepsze wino Le Pupille. Saffredi to jedno z czołowych win Maremmy. Być może najlepsze poza Sassicaią, Ornellaią i Solaią (i może jeszcze Grattamacco). Saffredi to jedna z czołowych kompozycji bordoskich w Toskanii. Być może jedna z najlepszych w całych Włoszech. Produkowane od 1987 r. Saffredi to jedno z najbardziej utytułowanych win Maremmy, Toskanii, a nawet Włoch…

Toscana Saffredi 2006

kosztuje 60€, a smakuje nawet na 65. Z pozoru jest winem nowoczesnym jakich wiele, dojrzałym, ciepłoklimatycznym Cabernetem jakich wiele, młodym czerwonym winem starzonym w nowych baryłkach, jakich wiele. Kolor czarnopurpurowy, nos waniliowotostowy, usta porzeczkowografitowe, końcówka słodkotaniczna, faktura słodkogęsta. Jeśli się wypiło w życiu dziesięć Cabernetów, jest to jedno z najlepszych win na świecie; jeśli sto Cabernetów, smakuje jak 50 z nich; jeśli jednak piło się od połowy lat 1990. rozliczne toskańskie Cabernety i Merloty, w rocznikach słonecznych i deszczowych, superbeczkowe i ultrabeczkowe, za drogie i o wiele za drogie, zaczyna się doceniać te drobne szczególiki, które świadczą o klasie Saffredi.

Na przykład przy żadnym z 2000 przełkniętych łyków tego wina nie odczułem na podniebieniu suchości. Tak precyzyjna ekstrakcja garbników kojarzy mi się zawsze z pracą jubilera; wyobrażam sobie enologa stojącego przy kadzi, otwierające kurek z macerującym winem co pięć minut, degustującym te próbki, o godzinie 21:45 dwudziestego piątego dnia maceracji decydującego o obciągu. Druga sprawa to fenomenalna jakość beczki. W pierwszym nosie beczka uderza i zniechęca, w drugim zaciekawia swą szlachetną waniliowością (a nie waniliną), w trzecim kłania się w pas precyzją aplikacji, w czwartym już jej nie czuć, po trzech minutach w kieliszku już się zintegrowała. W świecie wina da się podrobić już niemal wszystko, włącznie z nutami mineralnymi w Rieslingach z Nowego Świata (uzyskiwanymi staranną redukcją siarkową z użyciem najnowszej generacji zakrętek metalowych), ale luksusowego jedwabnego dotknięcia francuskiej beczułki z najwyższej półki za 1200–1500€ sztuka podrobić jeszcze się nie da.

Pisałem już o burzowych chmurach zbierających się nad konceptem supertoskanów (lub wymiennie – drogich win toskańskich z winogron francuskich) tu i tu, i właściwie przy okazji Saffredi 2006 nie mam wiele do dodania. Jest to wino najwyższej klasy (94 i 96 „punktów” przyznanych przez Parkera i Sucklinga to peryfrazy nieodległe od prawdy), bez którego mógłbym jednak łatwo żyć. Wolę proste czereśniowe Chianti od Isole e Olena czy Volpai, które nie jest winem wymyślonym w głowie latyfundysty inwestora, tylko naturalną ekspresją swego historycznego terroir. Lecz ten temat już wałkowaliśmy, nie ma sensu do niego wracać; chylę przed Saffredi i jego jubilerską techniczną jakością czoła.

Przy okazji jednak inny smaczek. Wśród wspomnianych jubilerskich szczególików jest i ten. W dawnych czasach wina tej klasy promowano na wypróbowane sposoby: produkowano mało, ustawiano wysoką cenę, poszczególnym odbiorcom starannie dozowano „alokacje”, zamawiano dizajnerskie etykiety, ciężkie butelki, 58-milimetrowe korki po 2,50€ za sztukę; wino prezentowano tylko dwa czy trzy razy do roku w londyńskim Dorchesterze albo nowojorskim Waldorf Astoria na klubowej degustacji najdroższego importera, organizowano megaprestiżową kolację z kawiorem i płatkami złota. Tu i ówdzie można było wykupić całostronicową reklamę, i to najlepiej nie w piśmie winiarskim, a jakimś Observerze czy Cigar Aficionado. Resztę załatwiał nimb luksusu i marketing szeptany.

W erze Web 2.0 kanały dojścia do podprogowej świadomości klientów się zmieniają. Dorchester jest passé, lepszy jest Twitter. Wynajęta przez Le Pupille firma PR wysłała butelki wybranym blogerom i internetowym winopisarzom z całego świata. Cztery flaszki trafiły do Polski, a niżej podpisany rozprowadził je po winiarskim światku. Efekty mogą Państwo przeczytać u Ewy Wieleżyńskiej, na Sstarwines, blogu Winobranie. Dzięki temu dowiedziałem się – na co nie zwróciłem aż tak bacznej uwagi – że obok absolutnej szczodrości owocu jest tu i wzorcowa kwasowość, którą pewnie dodano (proszę wybaczyć sprzeczność). Każdy z autorów mógł napisać co chciał (a nawet, uparłszy się, nie napisać w ogóle). Niezależność winomanów została więc zachowana, a zarazem po sieci rozpełzły się wieści o Saffredi ławą szerszą, niżby mogli to zapewnić bywalcy Dorchestera. Tak jest i będzie coraz częściej. Skoro Państwo czytają tego bloga, to już o tym wiedzą. Zatem do siego, internetowego roku!