Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Bzdet noworoczny

Posted on 3 stycznia 2010

József Simon Egri Sauvignon Blanc Barrique félédes 2002

Wśród licznych postanowień noworocznych zawarłem utrzymanie porządku w piwnicy i pozbywanie się z niej win nierokujących. Problem w tym, że czy jakieś wino rokuje, czy też nie – dowiadujemy się zwykle w chwili otwarcia butelki. Na półkach mam więc dużo takich, których rokowania stoją pod znakiem zapytania. Część z nich to wina złe, którym postanowiłem dać szansę na poprawę. Temu węgierskiemu Sauvignon dałem w czerwcu 2005 robocze 82 punkty.

Lubię wszak Simona Józsefa. Jego Don Simon 2000 czy Egri Bikavér 2003 są wśród najwybitniejszych butelek współczesnego Egeru. Lubię Simona za bezsprzeczność, z jaką łączy nowoczesną winifikację i współczesne smaki z szacunkiem dla egerskiej tradycji i osobności. Nie żywię do niego urazy nawet za to, że próbował mnie zamordować, każąc w imię węgiersko-polskiej przyjaźni pić duszkiem do dna kolejne bikavéry nalewane po brzeżek do mojego Schotta.

Simon József ma wszak sporą w moich oczach wadę. Jest nią miłość – zgoła azjatycka, protomadziarska – do tzw. mózgojebów (za przeproszeniem). Im więcej alkoholu, tym lepiej. Pinot Noir z 2002 ma ponad 16% i jeszcze sporo cukru, a Cabernet Sauvignon 2003 blisko 15% (choć taki Bikavér Barrique 2000 – jedno z lepszych w tutejszej karierze – tylko 12,5%). Jasne, klimat się zmienia, Węgry pustynnieją i się śródziemnomorzą i wysoki alkohol nie jest przywarą jedynie Simona Józsefa. Ferenc Takler w swoim Merlocie Primarius regularnie wzlatuje ponad 15%, Furminty Jánosa Árvaya miewają ponad 16%, mój ulubieniec Lájos Takács w 2007 r. w Somló też uzyskał magiczne 16%. Coraz trudniej znaleźć jest poważne czerwone wino węgierskie, które miałoby mniej niż 13,5–14%, i to w kraju, który do niedawna był jednym z najbardziej północnych na mapie wina.

Problem wysokiego alkoholu spędza sen z powiek winiarzom, krytykom i konsumentom na całym świecie i planetarna burza mózgów pozwoliła znaleźć już sporo dobrych remediów. Wyższa wydajność, powolna fermentacja na rdzennych drożdżach, odwrotna osmoza, zastrzyk źródlanej wody, a przede wszystkim wcześniejszy zbiór i dobór poźniej dojrzewających odmian – to wszystko od Pauillac po Barossę zaczyna dawać wymierne efekty.

Simona Józsefa to nie przekonuje. Po co zbierać grona ledwie-co-dojrzewające, skoro można zebrać grona już-lekko-przejrzałe, w całej krasie swoich słodkich, jesiennych, nadobnych zapachów? Po co sadzić w Egerze typowo południowe szczepy takie jak Sangiovese, Tannat czy Roussanne, skoro na całym świecie klienci proszę o Sauvignon Blanc? Pogoda w roczniku 2002 woli mocy winiarza sprzyjała i pozwoliła wyprodukować tego oto enologicznego gremlinka. Sauvignon 2002 ma 15,5% i klasyfikowany jest jako półsłodki, zatem kolejne 2% alkoholu zachowano w winie jako cukier resztkowy. Czekanie ze zbiorem Sauvignon Blanc, aż grona opanuje szlachetna pleśń i osiągną ponad 17,5%, jest kompletnym bzdetem. Podobnie jak walenie gotowego wina do nowej baryłki.

To wino nie jest technicznie niedobre. Jest czyste, ma ładną krągłość i półwytrawne miodowe smaki, a w bukiecie dostrzec można nawet wspomnienie nut zielonych tak typowych dla Sauvignon (tutaj gujawa, kiwi, papaja). Paląca gorzałowa końcówka sprawia jednak, że z trudem dopija się pierwszy kieliszek i ukradkiem spogląda w stronę drzwi. Cóż, taki rocznik, winogrona tak dojrzały – rzekłby zapewne Simon József – „nie interweniuję” (ten pyszny cytat podsłuchał kiedyś nad Loarą Marek Bieńczyk). Tyle że nie wiadomo o co w tym winie chodzi. Oprócz możliwości pobicia egerskiego rekordu alkoholu nie mówi nam absolutnie nic ani o Sauvignon Blanc, ani o terroir. Jest winiarskim bzdetem, chorym dzieckiem bezsensownych zamysłów. Oby takich win jak najmniej w nowym roku 2010.