Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Lot w stratosferę

Posted on 9 stycznia 2010

Bloger nie powinien dwa razy wchodzić do tej samej rzeki, a ja o winach Reinharda Löwensteina pisałem już dwa razy. Tamte zachwyty to jednak broszka w porównaniu z tym, co Löwenstein zaprezentował w roczniku 2008. (5 butelek na panel degustacyjny Magazynu WINO nadesłał importer 101win.pl). To są wina zawrotne, niezapomniane. Nawet najtańszy Schieferterrassen z olimpijską swobodą przeskoczył próg 90 punktów. Von Blauem Schiefer – w zasadzie wino klasy village mieszane z różnych winnic – ogromniał w kieliszku i był gotów rzucać wyzwanie wszystkim grands crus tego świata. Zaś trzy wina jednowinnicze zatrzymały bieg panelu na dobrych kilkanaście minut.

© Weingut Heymann-Löwenstein.

Winninger Uhlen to najwybitniejsza winnica Löwensteina. Rozciągająca się na potężnym łuku Mozeli, została przez winiarza podzielona na trzy wewnętrzne parcele różniące się subtelnie typem łupkowej gleby. I nie tylko – prowadzone tu badania biochemiczne wyodrębniły w próbce wina z Uhlen 31 żywych i 25 martwych szczepów drożdży. Ta wspomagana bardzo niskim siarkowaniem moszczu (o żadnym drożdżowaniu laboratoryjnymi „produktami” nie ma tu oczywiście mowy) bioróżnorodność w niezwykły sposób sprzyja złożoności i głębi win. Blaufüsser Lay jest zwykle Rieslingiem najbardziej u H.-L. strzelistym, kwasowym, mineralnym, głębokim, ascetycznym, krystalicznym – ale w 2008 zadziwia też niezwykle szykowną nutą różanego olejku i egzotycznych przypraw, łagodzącą skalną, niemal cebulową wytrawność. Laubach kryje w swych łupkach mniej żelaza, za to więcej dawnych morskich skamielin, nadających Rieslingowi sprężystej, niemal musującej kwasowej ekspresji. Z degustowanych przez nas win to było najtrudniejsze w odbiorze, ściśnięte, surowe, siarkowe, zredukowane, właściwie na granicy korkowej wady, zarazem z niezapomnianą mineralną iglicą w końcówce. To wino podziwia się jak niedościgły przykład gotyckiej architektury; degustator czuje się wobec niego tak mały, jak wobec katedry w Chartres.

© Weingut Heymann-Löwenstein.

Röttgen to osobna winnica, gdzie stare krzewy Rieslinga leżą na niemożliwie wąskich tarasach przycupniętych do pionowej ścianie. Lepsze nasłonecznienie owocuje tu zawsze winami bogatszymi, barokowymi, w których do mineralności dochodzi cukier resztkowy. W roczniku 2008 duet ten ma w sobie coś transcendentnego. Nie mogę wyobrazić sobie wina bardziej stopionego i skończonego, gdzie w sposób naturalniejszy brzoskwiniowa słodycz podpierałaby grejpfrutową kwasowość, a kwasowość pieprzną, słoną mineralność. Röttgen 2008 jest właściwie Rieslingiem półsłodkim, a zarazem – jak wszystkie arcydzielne Rieslingi mozelskie – anuluje pytania o cukier resztkowy i analityczny rozbiór. Tej dotykalnej obecności najbardziej dosłownego egzotycznego owocu – grejpfruta, ananasa, mango, passiflory – nie zapomina się godzinami. Röttgen 2008 to wycieczka w winiarską stratosferę, to wino roku, może dekady.

Paradoksem jest, że Heymann-Löwenstein swe najwybitniejsze w ostatnich latach wina – lepsze niż w 2006 czy 2007 – zrobił w roczniku ogólnie rzecz biorąc miernym, który przyniósł na niemieckiej niwie wiele rozczarowań (o tym już pisałem tu i tu). Podobnie było w 2003: gdy inni germańscy winiarze biadali nad przypieczonym przez kanikułę Rieslingiem i dzwonili gorączkowo do Australii po rady w zakresie dokwaszania, Reinhard Löwenstein miał w piwnicy wybitnie zrównoważone Rieslingi bez śladu ociężałości. Jego tajemnica? Biodynamiczna uprawa, absolutna uniżoność wobec terroir, ale zarazem pewność siebie, zdecydowanie winiarza racjonalnego. Wielkie wina nie powstają przypadkiem, choć rodzą się ze splotu okoliczności. Smakując te Rieslingi ma się poczucie obcowania z czymś epokowym.