Wieczór z iluzjonistą
Posted on 10 marca 2010
Winiarska Warszawa (Polska?) żyje jutrzejszą degustacją Gambero Rosso (dla chętnych – od godz. 16 w Sheratonie). Niby takie tłoczne degustacje, gdzie o kieliszek Sassicai walczy się na łokcie, wywołują słuszny sceptycyzm znawców, niby gwiazda przewodnika „Gambero Rosso” z różnych, polityczno-biznesowych względów nieco dziś przygasła, a najwyższa przezeń przyznawana nota Trzech Kieliszków nie jest, jak dekadę temu, uniwersalną wyrocznią A jednak na degustację Gambero Rosso czeka się z podnieceniem właściwym wydarzeniom dużej rangi.
Jutro będzie walka na łokcie o Sassicaię, sprinterskie seminaria z dwudziestoma amarone w godzinę, stres niemożności zdegustowania wszystkiego. Dziś natomiast jest dzień zrelaksowanych spotkań z producentami i przedpremierowego kosztowania różnych flaszek. Wypełniłem go umbryjskim Sangiovese i tyrolskim Chardonnay, a zakończyłem Prosecco, winem, którym za mało się w Polsce interesujemy i zbyt rzadko świętujemy jego beztroskimi bąbelkami codzienne sukcesy. Może snobujemy się sądząc, że to cienkusz i balon, a nam ułańska fantazja pozwala pić tylko szampana? Życie bez Prosecco jest wszak uboższe, nawet jeśli mamy w lodówce dużo Clos des Goisses. Pokazał to wieczór z producentem Nino Franco, udowadniający, że Prosecco nie musi być balonowym cienkuszem, a może być winem o cudnej finezji i niespodziewanej mineralności. Nie dizajnerskiej finezji paryskiej ulicy, tylko finezji weneckiego śniadania u Floriana, powietrza pełnego zapachu kawy, kwiatów i cukru pudru.
Naprawdę dobre Prosecco bodaj trudniej zrobić niż dobrego szampana czy burgunda. Trzeba bowiem immanentną nicość odmiany i gatunku przekuć w elegancką metaforę, półcień, niedopowiedzenie; jak wielki scenograf czy operator zasugerować, wyrazić czymś, czego na scenie nie ma. Rodzina Franco dobrze opanowała tę sztukę magicznych sztuczek, drobnych gestów, takich jak selekcja absolutnie nietkniętych, chirurgicznie wręcz czystych gron czy siarkowanie moszczu dokładnie w tej minucie tego dnia fermentacji, kiedy trzeba.
Piliśmy trzy różne Prosecco, z których Rustico 2009 wystarczyło w pełni do szczęścia, a Brut 2009 podniecająco wypełniało podniebienie swą pienistą materią i gruszkowym woalem; niby się pamiętało, że to wszystko bańka mydlana, winiarskie trompe l’oeil, a wszak w tej winiarskiej choreografii czy lepiej: prestidigitatorstwie było coś do cna przekonującego; iluzja na chwilę stawała się prawdziwym życiem.
A potem do fletów nalano nam Grave di Stecca 2008, bańka mydlana pękła i odsłoniła mineralność. Spojrzeliśmy po sobie zdumieni. Czarodziej wyciągnął z kapelusza prawdziwego gołębia pokoju. Za magiczną sztuczką stał morał. Prosecco to błyskotka, ale i w świecie błyskotek szczerość ma moc przemiany miedziaka w złoto, pozoru w uczucie, wody w wino.