Winiarski zen
Posted on 16 marca 2010
Tegoroczne idy marcowe, zarówno historycznie, jak i biodynamicznie (od godz. 14 „dzień liścia”) zapowiadały się markotnie, a okazały się dniem pamiętnym. O degustacji win loarskich w 101win.pl powiem parę słów jutro, lecz sprawiedliwość muszę oddać przede wszystkim degustacji dziesięciu butelek od Alzatczyka Juliena Meyera. Cztery lata po zarzuceniu dyskretnej przynęty (patrz moja notka w Magazynie WINO 1/2006, a później w Winach Europy 2009) wina tego nadzwyczajnego winiarza wreszcie pojawiły się w Polsce, w Enotece Polskiej, i to po nader atrakcyjnych cenach (od 42 zł do 127 zł za grand cru).
A są zaiste niezwykłe. Próbowaliśmy przede wszystkim rocznika 2008. Różne szczepy, różne siedliska, różne pomysły na wina – pomysły Natury, dodajmy, gdyż Patrick Meyer należy do winiarzy usuwających się w cień i podporządkowujących się wyrokom przyrody; nieprzypadkowo na jego etykietach słowo Nature wybite jest większą czcionką niż Meyer. Piliśmy zatem przedziwnie mineralnego i niesłodkiego Pinot Gris (ewenement w Alzacji, gdzie szczep ten dusi się pod coraz większą górą cukru resztkowego), oleisto-kwiatowy, wybitnie stylowy Muscat Petite Fleur, o zachwycającej głębi i mineralności Pinot Blanc Les Pierres Chaudes (takiego Pinot Blanc ze świecą szukać), Rieslinga Zellberg o słono-pieprznej ekspresji, jakby był bez mała przyprawą kuchenną, oraz jeszcze bardziej niesłychanego Sylvanera Zellberg, gdzie ciepła parcela i szlachetna pleśń nadają tej cienkiej, kwaśnej zwykle w Alzacji odmianie zupełnie nowy wymiar.
Przedziwny był krajobraz, jaki te wina przed nami rozpostarły. Patrick Meyer stroni od cukru, ale też od alkoholu, zbiera winogrona najwcześniej ze wszystkich, nawet jego Gewurztraminery mają zaledwie 13%! Cechą wybijającą się wszystkich win jest wysoka kwasowość, całkowita wytrawność, szczupłość, strzelistość i swoiście zabarwiona odcieniami bieli i szarości mineralność. Meyer hołduje zasadom biodynamiki, w bukietach pojawiają się różne nuty – jabłkowe, jabłeczne, octowe, kiszone, fermentacyjne – które moi współtowarzysze kojarzyli z tą szeroko omawianą już przeze mnie i innych filozofią – lecz wszak nie mówi to wszystkiego, bowiem biodynamiczność win Meyera jest od innych biodynamiczności o wiele delikatniejsza, dyskretna, niedopowiedziana, a zarazem mniej przypadkowa, mniej żywiołowa i dzika.
Dziwny krajobraz otworzył się przed nami z tych kieliszków, płaski, bezkresny, bezczasowy; jesienne koleje winobrania i fermentacji przykryła w nich zobojętniejąca warstwa zimowego śniegu; barwy u zarania ciemnozłote rozświetliły się białym światłem. Wiązką obojętnego ciepła wydaje się w ustach ich kwasowość, a mineralność – jak prowokacyjnie, lecz w końcu trafnie podsunął jeden ze współtowarzyszy – polegała na braku owocu. Są to w ogóle wina osobliwego braku różnych rzeczy: owocu, alkoholu, słodyczy, ewolucji, pozorów, ambicji. Podobnie jak obsesyjnie puste są tutejsze etykiety i hipnotyzująco puste wewnętrznym spokojem jest najtańsze wino Meyera, Nature, w którym nie ma nic poza tautologiczną obecnością białego mineralnego wina z alzackich piasków.
Poza 2008 próbowaliśmy dwóch win ze znacznie cieplejszego rocznika 2007: Gewurztraminera Heissenberg i najbardziej prestiżowej etykiety Meyera, Rieslinga grand cru Muenchberg. Oba w swoich szczepowych ramach zadziwiały bukietami kwiatowymi zarazem bujnymi i niedopowiedzianymi, delikatnymi smakami, które przy dojrzalszej niż w 2008 kwasowości były tak samo bezkompromisowo (lub lepiej: naturalnie) wytrawne. Oba świetne i warte swoich umiarkowanych cen.
A jednak nie mogły zamazać wspomnienia białej pustki win z 2008. Inny współdegustator wspomniał w prywatnej rozmowie: „mam wrażenie, że ten rocznik się Meyerowi bardzo udał”. W rzeczy samej. Wina mają mniej wszystkiego niż w 2007. Są bardziej zen. Pogodzone, bez pragnień, niezmienne, białe jak śnieg, który pada pospołu na wieczne alzackie piaski i chwilowe zbytki winiarskiego światka.