Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Pieśń przyszłości

Posted on 23 marca 2010

Pijemy coraz więcej win austriackich. Wedle statystyk za 2009 w kryzysowym roku sprzedaż win znad Dunaju wzrosła u nas o blisko 60% (wartościowo). Dlaczego warto podtrzymać tę passę, można się było przekonać 18 marca na corocznej degustacji win austriackich organizowanej przez Austrian Wine Marketing Board, którego prężne działania powinny stać się wzorcem dla innych tego typu agend.

W ostatnich latach miałem wrażenie, że ta klasycza wiosenna polska degustacja nieco się „przerzedziła”: dawniej brał w nich udział kwiat austriackiego winiarstwa, szukając wejście na polski rynek, rok czy dwa lata temu zaś tych wielkich nazwisk było jakby mniej. W 2010 r. nie można się jednak było uskarżać: Bründlmayer, Schloss Gobelsburg, Wieninger, Tement, Gernot & Heike Heinrich to jest absolutna austriacka czołówka. Zabrakło tylko dobrej reprezentacji z Wachau.

Degustacyjną werwę skierowałem przede wszystkim na eksplorowanie rocznika 2009 pod kątem przyszłych zakupów (więcej o tym w naszym materiale Wina na lata). Lecz najciekawszą półgodziną okazała się ta spędzona nad winami Weingut Muhr–van der Niepoort. Winami dziwnymi, zbijającymi z tropu swą nieaustriackością lub zgoła antyaustriackością. Bo też jest coś intelektualnie prowokującego w tym, że dyrektorka najprężniejszej agencji winiarskiego PR Dorli Muhr oraz jej (dziś już eks) mąż, wybitny portugalski winiarz Dirk van den Niepoort swą 3,5-hektarową posiadłość objęli właśnie tu, w Carnuntum, czyli winiarskim middle of nowhere. A właściwie gorzej, w winiarskim czyśćcu, do którego trafia się na ciężką pokutę za ukochanie „stylu nowoczesnego”, czyli beczki i ekstraktu. Picie tutejszych win czerwonych, nawet tych najbardziej udanych, jak Walter Glatzer, Gerhard Markowitsch, Franz Netzl czy Hans Pitnauer, jawi mi się zawsze jako najsroższa tortura, cięższa od australijskich shirazów i chilijskich karmener. Cięższa, bo karmener najczęściej nie stać na nic lepszego od siebie samych, zaś w Carnuntum najbardziej męcząca jest świadomość, że ta waniliowo-maślano-sztachetowa kakofonia jest sprzeniewierzaniem się własnej tradycji i terroir.

Co to terroir potrafi, w parę lat pokazali Muhr i Niepoort. A szczególnie swym najprostszym, najtańszym winem – Carnuntum Blaufränkisch, którego krystaliczna czystość i niesłychany czereśniowy bukiet robią na pijącym takie wrażenie, jakby wśród baryłek Carnuntum nagle wylądowało jasnorubinowe UFO. To wino swą odmową nadmiernej koncentracji i zarazem mineralną powagą świetnie streszcza tutejszy styl: ma mało alkoholu (w dojrzałym roczniku 2007 – 13%), przeźroczysty kolor, wysoką kwasowość, zero gliceryny, garbniki orzeźwiające jak tonik.

Spitzerberg: nie wygląda, ale powstaje tu jedno z najlepszych win austriackich. / fot. Carnuntum / Wine&Partners

Tę pozorną prostolinijność uzyskuje się tu mętlikiem cokolwiek szalonych technik: np. winogrona wyciskane są nogami podobnie jak w portugalskim Douro (jeśli kojarzy Wam się to z rustykalnym utlenieniem, jesteście w błędzie, bo to najłagodniejsza forma ekstrakcji garbników z gron, której nie dorówna żadna maszyna), a wina starzone są w starannie wypracowanym miksie beczek nowych i używanych.

Flagową etykietą jest Blaufränkisch Spitzerberg z pojedynczej winnicy. Blaufränkisch, ta typowa odmiana wschodniej Austrii i północnych Węgier, która przeżyła już wszystkie możliwe wulgaryzacje i kakofonie, tutaj odzywa się tonem czystym jak najlepsze skrzypce, czystą wibracją swoich nut porzeczkowo-wiśniowych, na antypodach tego, do czego przyzwyczaiło nas Carnuntum (gdzie notabene Blaufränkisch nigdy nie poważano, a w najlepszych winach ścigały się Zweigelt z Merlotem).

Sygnalizuję jeszcze dwa wina czerwone: dynamiczne, choć mniej osobne od innych Syrah, Rote Erde – niezwykle ciekawy, harmonijny czerwony gemischter Satz, w którego skład wchodzą nawet Petit Verdot i Tempranillo! (Lecz od rocznika 2007 będzie to klasyczny kupaż bordoski). No i wino najbardziej postrzelone ze wszystkich, czyli białe Prellenkirchen, czyli Riesling i Veltliner wyciskane nogami tak jak wina białe z częściowym starzeniem w beczkach, łączące żywioły: grejpfrutową kwasowość Veltlinera z grzybową dzikością białych win macerowanych, wulkaniczny gorąc i mineralną elegancję. Dorli Muhr określa swój zamiar przymiotnikami kremig & frisch i ich wzajemna sprzeczność dobrze oddaje smak tego, co dostajemy w kieliszku.

Sioło Prellenkirchen. / fot. Photographie Helmreich / Wine&Partners

Sioło Prellenkirchen. / fot. Photographie Helmreich / Wine&Partners

Dziwne pomysły, dziwne wina, trudne warunki i charaktery, a wina o rzadkiej czystości i świeżości, w stylu, który spotyka się rzadko – choć coraz częściej, bo jest to mineralny, terroirystyczny, eufoniczny styl przyszłości.

Pełen portfel win Dorli Muhr oferuje w Polsce importer Enoteka Polska.