Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Smak wiosny

Posted on 25 kwietnia 2010

Wiosna to smaki. Młodziutkich rzodkiewek, szparagów, miniburaczków na jeden kęs, pierwszych truskawek. A wino? Konstytucyjna większość odpowie zapewne: Riesling. Jego rześkość i hiperowocowy bukiet – szczególnie w soczystej, kwaskowatej wersji Kabinett – faktycznie są wymarzone na słoneczne, ciepłe dni. Może też być Silvaner, Sauvignon, Muskateller, młody Veltliner i jeszcze moc innych lekkich win białych.

Mnie wiosna nieco paradoksalnie kojarzy się z sherry. Sherry fino i manzanillą. Paradoksalnie, bo to przecież diablo mocne wina (15%), całkiem odmienne od nakreślonego wyżej świeżo-kwaskowatego paradygmatu. A jednak w mocno ochłodzonym (lubię sobie nawet takie wino podmrozić w zamrażarce i nalać do kieliszka w zaledwie 3–4o) jasnym sherry muy seco jest coś, co kojarzy się z nową wiosną, rozkwitającym życiem, świeżym, nie za słodkim smakiem nowych owoców. Fino i manzanilla to przecież wina żywe, które do ostatniej chwili przez butelkowaniem dojrzewają na żywych drożdżach, bezustannie wzbogacających wino w nowe smaki i nadających mu rzadko spotykanego dynamizmu i intensywności.

Od niedawnych urlopowiczów w Andaluzji w miłym prezencie otrzymałem dwie butelki najlepiej sprzedających się tam sherry: Fino Tío Pepe González Byass oraz La Guitę od Hijos de Rainera Pérez Marín. Oba produkowane są w przemysłowych ilościach (solera, czyli system beczek używanych do starzenia Tío Pepe, liczy aż 30 tys. sztuk!) i dostępne praktycznie w każdym hiszpańskim sklepie i restauracji. To diablo solidne i regularne wina. Z butelek, które z nieposkromionym apetytem wypiłem w zeszłym tygodniu, La Guita okazała się zdecydowanie lepsza. Fantastycznie świeży smak jabłek, sporo morskiej soli (to wymagana nuta w prawdziwej manzanilli, dojrzewającej w magazynach położonych na atlantyckim nabrzeżu), nie tak wiele nut drożdżowych zwykle utożsamianych z sherry. Pomimo mocy przekraczającej wszystkie właściwie „normalne” wina białe piło się to z niebezpieczną łatwością i po niecałej godzinie flasza była opróżniona.

La Guita to sznurek, którym kiedyś lakowano flaszkę dla jej ochrony przed nieautoryzowanym piciem.

Czemu mi tak smakowało? Wiosna, dobre schłodzenie, tęsknota za sherry – tak, ale doszedł do tego jeszcze jeden ważny czynnik. Butelka przywieziona w końcu marca z Hiszpanii była diablo świeża. To dla sherry sprawa kluczowa (pisał o tym już Andrzej Daszkiewicz). Im świeższe, tym lepsze. Bo sherry fino jest tym lepsze, im mniej czasu spędziło bez swych życiodajnych drożdży. Dlatego kupując takie wino należy bezwzględnie sprawdzić datę butelkowania na kontretykiecie i w zasadzie omijać flaszki starsze niż pół roku. A bawiąc w Hiszpanii najlepiej poszukać fino datowanych porami roku (rama de primavera oznacza butelkowanie wiosenne, najbardziej cenione ze względu na wzmożoną aktywność biologiczną budzących się do nowego życia drożdży).

U nas to pieśń przyszłości i z przykrością stwierdzam, że u polskiego importera La Guity – Dom Wina – flaszki czekają na zakup zwykle ponad rok. Ale to też trochę nasza, winomanów, wina. Kupujmy więcej sherry, a zapasy będą częściej odnawiane!