Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Bracia mniejsi

Posted on 26 maja 2010

Impreza Nebbiolo Prima z definicji skupia się na winach z Nebbiolo, królewskim szczepie Piemontu. Utarło się mówić, że obok króla kroczy jeszcze królewicz – Barbera – oraz książątko – Dolcetto. Razem tworzą dopełniającą się trójcę, dzięki której piemonckie wino możemy pić od sałatki po pieczeń i wydać w zależności od potrzeby do 7 do 70€.

To jednak nie cała prawda. Jak wszędzie w rejonach podgórskich, w Piemoncie zachowało się bardzo wiele starych, endemicznych odmian. W ostatnich dekretach apelacyjnych naliczono ich aż 27! Zbyt łatwo o nich zapominamy, a wszak ich unikalne, niewymienne smaki są tak samo istotne dla ludzkości, co rzadkie jabłka kosztele albo zagrożony wymarciem krokodyl błękitny.

Dlatego w przerwach między Barolo i Barbaresco szukam tych „mniejszych” szczepów jak pies tropiciel. Czy macie coś poza Barolo i Dolcetto? A co z rzadką Pelavergą rosnącą w waszej wsi? Kiedy zasadzicie więcej tej ciekawej Nascetty? Takimi pytaniami wciąż nękam winiarzy. Nagrodą za trud są kolejne nieznane nazwy w notatniku i smakowe iluminacje. Taki Ruché na przykład. Kwiatowy elegant, który pracuje w marokańskim kantorku z przyprawami. Jego uderzający aromat ma w sobie coś z gorących nocy w miastach Maghrebu, nawoływań w tłumie; jest smakowym odpowiednikiem róży pustyni. W Polsce mamy wersję Giuseppe Rinaldiego (Rosae), a mnie w Piemoncie trafiło się Rouchet (różnych pisowni jest jeszcze parę) od Scarpy, mniej soczyste od Rosae, dosadniejsze, ze strukturą na parę lat w butelce.

Szczepem popularniejszym od Ruché jest Freisa. Nie to wcale taka rzadka odmiana, tyle że zawsze relegowana do ostatniego rzędu; nie spotkałem nikogo, kto by ją prawdziwie kochał. Nawet spotkanie z winiarzami z grupki Quelli Che… Il Freisa w kuchni Mileny i Aldo Vairów miało w sobie coś z seansu psychoterapeutycznego. Każdy o Freisie odpowiadał z bólem i kłopotem, pomieszanymi z naturalną dumą z własnego dzieła. Były to wina w większości błahe, wiejskie, peryferyjne, miały wszak szczerość (a konkretnie – kwas), przez którą poczułem do nich sympatię. Trudno jednak zorientować się, o co w tej Freisie chodzi. Może to być bowiem wino prawie różowe albo krwistoczarne, normalne albo lekko musujące, wytrawne albo nie całkiem. Wymowny jest tytuł wina samych Vairów: Kyè, czyli Aktoto? Kyè akurat nie jest wcale błahe, to niewątpliwie najambitniejsze podejście do Freisy, wino świetnie się starzejące i po 5 latach do pomylenia z Barolo. Podziwiam to wino, ale złapałem się na tym, że wcale go tak często nie otwieram. Tęsknię bowiem za Freisą chłopską, żywą i szczerą, najlepiej z bąbelkami. Pan Bóg mnie pokarał, bo z tej tęsknoty zamówiłem w Albie kieliszek Il Naturé 2008 od Pelissero i dostałem w 24oC odstręczający zajzajer, na dodatek buchający brettem. Wino było tak dziwacznie niedobre, że aż śmieszne.

Najpiękniejszą dla mnie „mniejszą” chwilą winiarską był kieliszek Pelavergi 2009 od braci Alessandria. Pelaverga to szczep rosnący na 30 zaledwie hektarach w grodzie Verduno. Parę lat temu miał podzielić los krokodyli błękitnych, bo nikt nie był zainteresowany jego różową barwą i pomieszaniem tulipanów i białego pieprzu w bukiecie. Jakoś udało się go utrzymać przy życiu, a dziś w uznaniu niezniszczalności stworzono mu nawet osobną apelację DOC Verduno. Pelaverga to coś w rodzaju Beaujolais, ale ubranego w modną włoską apaszkę i najnowszy zapach Valentino. Mało jest czerwonych win równie odświeżających i radosnych w piciu. Od lat jestem wiernym nabywcą wina Basadone z Castello di Verduno, lecz w tym roku jeszcze soczystsze wydało mi się Pelaverga od Fratelli Alessandria. Pozostali producenci tego wina to Comm. G. B. Burlotto i Bel Colle. I to wszystko. Spieszmy się kochać szczepy winorośli, tak szybko odchodzą.