Fałszywe okazje
Posted on 12 lipca 2010
Szeroko rozniosła się wieść gminna po stolicy, że jeden z supermarketów w ramach „promocji” win włoskich sprzedaje m.in. Barolo po 30 zł. Italianofil we mnie nie mógł zignorować tej sensacyjnej wieści. Na jeden dzień porzuciłem platynową kartę Almy i senatorski, 80-procentowy rabat w La Passion du Vin i wybrałem się na eksplorację winiarskich półek Biedronki.
Popularny sieciowy „Owad” cieszy się od paru lat wielkim powodzeniem wśród tych winomanów, którzy nade wszystko cenią sobie niskie ceny. Poza bliźniaczym Lidlem żaden sklep nie oferuje bowiem win gronowych z importu po 9,99 zł. W Biedronce są to przy tym nierzadko wina pijalne i przyzwoite, głównie dzięki zaopatrzeniu we flaszki iberyjskie (matką tej sieci jest portugalski gigant Jerónimo Martins) – a nie od dziś wiadomo, że w Europie to właśnie w Portugalii i gdzieniegdzie w Hiszpanii można wciąż kupić całkiem dobre wino po 2€ za butelkę.
Innym magnesem, który może do Biedronki przyciągać winomana, jest często zmieniający się asortyment w ramach miesięcznych promocji. Dzięki temu te cokolwiek przemysłowe flaszki znikają z oferty, zanim zdążą nam się znudzić. Do 27. lipca mamy czas zainteresować się winami włoskimi. Klasyki winnej Italii – od Valpolicelli i Soave po Chianti i Frascati – zachęcają oprócz swych znanych nazw cenami w zasadzie nieprzekraczającymi 15 zł. Nic, tylko brać skrzynkami.
Nie oczekujmy jednak smakowych iluminacji. Z jakością jest słabo, najwyżej przyzwoicie. Orvieto Borgo Cipressi 2009 (9,99 zł) jest skandalicznie niedobre, ma posmak wody z brudnego węża ogrodowego i nie powinno było nigdy otrzymać apelacji DOC Orvieto ani żadnej innej. Soave Corte Viola (9,99 zł, rocznika brak) nie budzi skojarzeń z wężem, ale też z niczym innym; składa się z wody, alkoholu, kwasu i mglistych nut owocowych, tak perfekcyjnie żadnawych, że w angielszczyźnie ukuto na nie świetny termin white-winey. To jednak niezła propozycja, gdy wina potrzebujemy do sosu marengo, a nie mamy pod ręką otwartej flaszki Montrachet.
Primitivo di Manduria Colle al Vento 2007 (14,99 zł) jest w zasadzie typowe dla swojej apelacji, pełne nut powidłowych, czekoladowych z dobrą intensywnością, lecz na tyle ugotowane w smaku i gorzko-alkoholowe, że picie przestaje być przyjemnością. Nie wykluczam jednak, że co bardziej przyzwyczajeni do smaków nowoświatowych konsumenci zaakceptują to wino. Ja zaakceptowałem Barberę d’Asti Maestri Cantinieri 2008 (9,99 zł). Prosta, nieco cienka (normalka w tej cenie), kwaskowata (normalka dla tej apelacji), ale ma to coś, co nazywa się winnością; w smaku przypomniało mi wina, które dawniej we Francji i Włoszech kupowało się w kantorkach na baniaki jako „12%” i „12,5%”.
Dwa droższe wina z Biedronkowej gazetki okazały się niewarte swoich cen. Chianti Classico Borgo Cipressi 2008 (19,99 zł) jest przyzwoicie wiśniowe, nawet trochę garbnikowe, bez koncentracji, ale soczyste; nie jest to jednak żadne „Classico”, tylko cienkie zlewki z dna kadzi. Gdyby to było proste IGT Toscana Sangiovese i kosztowało te same 19,99 zł, pochwaliłbym je nawet jako przyzwoite. Sęk w tym, że wino swoją kartą przetargową usiłuje uczynić znaną na całym świecie nazwę. Jako Chianti jest po prostu słabe.
Jeszcze słabsze jest Morando Barolo 2005 (29,99 zł). Niby te nuty zwiędłych kwiatów i przeleżałego dzika są typowe dla Barolo, niby wysoka kwasowość i chropawe garbniki są godne ze wzorcem metra, ale całość skąpana jest w jakimś odstręczająco topornym, octowym sosie, a picie tej flaszki zamiast zmysłowego ma charakter wyłącznie sportowy: jest! Udało się wypić Barolo za jedyne 30 zł.
To wino jest emblematyczne dla „promocyjnej” oferty włoskiej Biedronki. Sprzedawane za bezcen klejnoty to po prostu spady produkcyjne. Do rzeczonego Barolo przyznaje się Casa Vinicola Morando, duży przemysłowy producent z Asti, który w myśl przepisów w ogóle nie powinien mieć prawa butelkować DOCG Barolo. (Normą w Europie jest, że wina z apelacją kontrolowanego pochodzenia mogą być produkowane i butelkowane tylko w geograficznych granicach apelacji). Ale Włochy to Włochy i dlatego żadnym problemem nie jest uzyskanie specjalnego pozwolenia na butelkowanie Barolo nawet w Palermo. Piemonccy producenci, których poprosiłem o komentarz w sprawie Barolo Morando, ubolewali nad całą sytuacją, ale przyznawali, że jest ona normą. We Włoszech rekord taniochy za Barolo to dotąd 11,50€; w Niemczech w zeszłym roku „chodziło” po 7,99€. Udało nam się nad Wisłą pobić zatem kolejny rekord.
W czym problem? 30 zł za butelkę to nawet nie są koszty produkcji przyzwoitego Barolo. Uprawiane ręcznie winnice na wzgórzach, ręczny zbiór w wysokości 55 hl/ha (dla najlepszych win oczywiście sporo mniej), selekcja gron, obowiązkowe starzenie w beczkach przez dwa lata i jeszcze rok w butelce (wedle przepisów apelacji Barolo można wypuścić na rynek dopiero w czwartym roku po zbiorach) – to wszystko są wymierne sumy, które – by produkcja wina na tych wzgórzach nadal miała sens – muszą mieć odzwierciedlenie w cenie. Jasne, nie można przesadzać – nie akceptuję i nie polecam Barolo po 80 czy 100€, ale naprawdę nietrudno znaleźć świetne wino z tych okolic za 25–30€, a w Polsce za 130–160 zł.
Picie wina jest i powinno być frajdą. A dobrego taniego wina – frajdą nad frajdami. Dobrze jednak, żeby była to frajda rozumna. Finansowa rozkosz z picia Chianti za 20 zł czy Barolo za 30 zł to krótkowzroczny egoizm. Jutro czy pojutrze może się okazać, że chętnych do łażenia po stromym stoku i opiekowania się 5 tys. winorośli na hektar brak. Sięgając po flaszkę ze sklepowej półki warto zastanowić się, kto to wino produkuje i czy otrzymuje godziwe wynagrodzenie za swój trud. I lepiej dołożyć paręnaście złotych za uczciwe wino od małego producenta. Bo to winiarz i jego rodzina gwarantują nam, że Barolo, Chianti, Chablis, Somló – te największe wartości naszego europejskiego wina – będą nadal istniały.