Różowo mi
Posted on 22 września 2010
Cztery dni spędzone nad Gardą w miłym towarzystwie Mariusza Kapczyńskiego, Franco Zilianiego i dobrego ducha winiarskiej przyjaźni polsko-lombardzkiej Elżbiety Poletti okazały sie jednym z najbardziej relaksujących pobytów studyjnych w mojej winopisarskiej karierze. Zasługa w tym niespiesznej aury opustoszałych po sezonie kurortów, malowniczych nadjeziornych winnic i gajów, bezstresowego podejścia miejscowych winiarzy, a przede wszystkim wszechogarniającego różu. Garda żyje bowiem tylko jednym winem (i z jednego żyje) – chiaretto. Bezpretensjonalny owoc i nieposkromiona pijalność tego cudu natury mają stanowić odtrutkę na bolączki współczesnych Włoch: winiarski kryzys, polityczna smutę i nawet klęski italskich piłkarzy.
Chiaretto to zwłoszczenie francuskiego clairet, po polsku klaret, czyli wino ciemniejsze niż „zwykłe” rosé. Etymologiczna świadomość tej różnicy jednak w narodzie zanika – co prawda tacy producenci jak San Giovanni, Zuliani, Monte Cicogna oraz arcysolidna miejscowa spółdzielnia Civielle takie właśnie nieco konkretniejsze róże produkują, ale już u Costaripy (posiadłości enologa Mattii Vezzoli słynnego z Bellavisty) usłyszeliśmy, że gdy konsument wyjmuje butelkę chiaretto z kubełka z lodem, w pierwszej chwili powinien być niepewny, czy to wino różowe, czy białe. Z kolei Gianfranco Comincioli sięgnął po zgoła nietradycyjną technikę produkcji – saignée (rosé odciąga sie z kadzi z fermentującym czerwonym) i uzyskał wyjątkowo ciemne wino w kolorze psychodelicznej purpury.
To wino Cominciolego – Diamante – chodziło mi po głowie kilka dni. Wypiłem go dwa łyki, a minutę po wyjściu z winiarni miałem ochotę na cala butelkę. Szukałem go w miejscowych sklepach, ale jak powiedziało mi kilku sprzedawców „nie bierzemy go, bo jest koszmarnie drogi”. To znaczy w winiarni flaszka Diamante kosztuje 10€. Ale wszak na Gardą wino kosztuje w sklepie 5€, a w restauracji 9 albo 10€. Tylko dzięki temu plażujący tu hanzeatyccy emeryci wypija butelkę do obiadu i kolejną do kolacji. Za te pieniądze trudno podnosić jakość i dlatego prawdziwie dobre wino robi nad Gardą ledwie garstka szaleńców (opisali ich już Marek Bieńczyk i Tomasz Prange-Barczyński).
Lecz nie tylko chiaretto Cominciolego podziałało na mnie tak hipnotycznie. Codziennie o regularnych porach czułem różowe ssanie w żołądku. Czy to tylko sprawka genius loci? Nie tylko. Intensywny owoc, przyzwoity ekstrakt, niska kwasowość i umiarkowany alkohol sprawiają, że te wina rzeczywiście pije się jak wodę. A do tego są królami biesiady. Przez cztery dni eksperymentów okazały się niezastąpione do bezliku potraw regionalnych i ogólnowłoskich, od pizzy margherity po brandade z jeziornej siei. Elastyczność chiaretto ma w sobie coś magicznego, bo przecież ani aromatycznie, ani strukturalnie nie wyróżnia się ono tak bardzo wśród innych. Tymczasem do słodkawego posmaku prosto przyrządzonych ryb i zwłaszcza skorupiaków (we Włoszech krewetki czy raki podaje sie niekiedy na surowo) taktowna wytrawność chiaretto okazała się fantastyczną puentą, tworzącą z jedzeniem połączenie o rzadkiej pozytywnej energii. Drugim polem popisu dla chiaretto jest pomidor. Od głupiej caprese przez wyświechtaną margheritę aż po makarony, klarety znad Gardy (te wytrawniejsze i cielistsze) układały sie lepiej i regularniej niż moi dotychczasowi pomidorowi faworyci – Valpolicella i lekkie Chianti. Oto skryte możliwości wina, które w miejscowych sklepach kosztuje 25–30 zł. Pijmy klaret!
Mój pobyt nad Gardą opłaciło miejscowe Consorzio Garda Classico.