Rozpoczęcie sezonu
Posted on 2 listopada 2010
Smak nowego rocznika wina ma w sobie coś magicznego i wprawia mnie w radosny, niemal świąteczny nastrój. Ponieważ w zasadzie nie pijam win z Nowego Świata dla przyjemności, chwilę tę zwykle przeżywam, gdy do butelek trafiają nasze dobre, stare europejskie wina. Najczęściej jest to Beaujolais w trzeci czwartek listopada albo włoskie novello w drugi. W tym roku gratka – pierwszy łyk 2010 wypiłem w postaci musującej i słodkiej.
Paolo Saracco Moscato d’Asti 2010
Moscato d’Asti robi się z winogron zbieranych we wrześniu, które poddawane są szybkiej fermentacji w stalowych kadziach – dlatego w połowie października młode wino trafia już na dalekie rynki, jak Warszawa. Flaszkę można kupić u Roberta Mielżyńskiego za 49,50 zł.
2010 zapisze się jako bardzo trudny rocznik niemal wszędzie w Europie. Na Węgrzech jest najgorszym od ponad dekady, we Włoszech będzie co najwyżej średni. Koniec wiosny i sierpień były chłodne i rekordowo deszczowe, a do tego doszła niepogoda w okresie zbiorów. A Moscato to jedno z wrażliwszych na warunki klimatyczne winogron. Ale Paolo Saracco nie byłby sobą, gdyby wypuścił pod swoją arcysolidną etykietą bubla. Jego Moscato jest jak zwykle czyste, soczyste i radosne. O tym leciutkim (5,5% alk.), słodkim winie myśli się często, że to produkt trochę niepoważny, „winopodobny”, a tymczasem i tu można znaleźć niuanse terroir i wyraźne różnice pomiędzy rocznikami. 2009 był przebogaty, barokowy, tryskający szeroką owocową panoramą. 2010 to rzecz chłodniejsza, wycofana, o mocniejszej niż zwykle kwasowości i pewnym cytrynowym chłodzie. Pyszne, jak zawsze, a co dopiero w pierwszy wtorek listopada. Nie mogę się doczekać degustacji kolejnych Asti 2010 – od G. D. Vajry oraz Biancospino od La Spinetty.
Aha, Moscato d’Asti jest moim wymarzonym połączeniem z dobrym polskim pączkiem. Nie tokaj, nie passito, lecz Asti właśnie. Spróbujcie!
Źródło wina: własny zakup.