Postanowienia noworoczne
Posted on 3 stycznia 2011
Minął bogaty w winiarskie wydarzenia rok. Chińczycy wydali dużo juanów na Bordeaux 2009. James Suckling okazał się większym błaznem niż ktokolwiek sądził. Odeszli od nas Marcel Lapierre, Giovanni Panizzi, Thierry Manoncourt. W Polsce wypiliśmy więcej wina niż w 2009. Z winiarskiej myszki staliśmy się świnką morską. W nadziei, że staniemy się kotkiem, przyjeżdżają do nas Włosi, Austriacy, Węgrzy, Gruzini i Kalifornijczycy. Tych ostatnich nie zawodzimy, bo pijemy dużo Carlo Rossi.
Nie brakowało jednak i prawdziwie dobrych wiadomości. Pojawiło się kilkanaście bardzo dobrych polskich win. Możemy już kupić za złotówki wina Rolanda Velicha i Zoltána Demetera. W Marks & Spencer dostaniemy dobre sherry fino za 35 zł. W pewnym miejscu w Warszawie do bardzo smacznego sera Valençay można napić się słynnego Sauvignon Dog Point z Nowej Zelandii (najlepiej, jeśli kto inny płaci), a w innym są do wyboru trzy różne Madiran po 10 zł kieliszek. A na Sylwestra ktoś zupełnie bezinteresownie otworzył dla mnie Château Lafite.
Życzę Państwu, by z dziesiątek, setek, tysięcy win, jakie będziemy pili w roku 2011, znakomita większość nadal była bardzo dobra. Żeby dodawanie olejku z mango do win europejskich było nadal zabronione, a nad prawdziwym terroirystycznym winiarstwem nadal nie zachodziło słońce. By wino przynosiło Państwo radość i mądrość.
Ponieważ jednak nie ma prawdziwego postępu bez wewnętrznej dyscypliny, postanowiłem w Nowym Roku twardo trzymać się kilka postanowień:
– pić więcej z ludźmi, a mniej z dziennikarzami;
– jeść mniej, a pić więcej do jedzenia, a nie tylko pisać o winach odpowiednich do strawy;
– pić więcej win francuskich, poza aroganckimi i przecenionymi Bordeaux;
– pić więcej Chardonnay, tych prawdziwie dobrych, z naciskiem na Burgundię (najlepiej, jeśli kto inny płaci);
– pić jeszcze mnie win z Nowego Świata, z wyjątkiem tych nielicznych bardzo dobrych i prawdziwych;
– mniej win importować w bagażniku, a więcej kupować w Polsce u uczciwych importerów i sprzedawców, którzy potrzebują naszego, winomanów, wsparcia;
– nie dawać się nabierać na grand cru w supermarkecie i żałosne Barolo z dyskontu;
– wszystkie butelki kupione z namaszczeniem i odłożone na „wielką okazję” wypić w najbliższym czasie bez okazji; na początek niech idzie to Gourt de Mautens 2000, leżące już absurdalnie długo;
– wrócić do Jury, wreszcie zobaczyć Jerez, zrobić dobrą degustację Lambrusco, wejść na sam szczyt Berg Schlossberg.
A na koniec informuję wszystkich zainteresowanych, że po 49 opublikowanych numerach moja misja w Magazynie WINO dobiegła końca. Okręt MW płynie naprzód już beze mnie na pokładzie. Od 1 stycznia piszę dla Państwa na tym blogu (i będę nadal pisał) jako tzw. osoba prywatna. Do siego roku!