Pełne zanurzenie
Posted on 14 stycznia 2011
Witam Państwa z Londynu, gdzie spędzam pracowity tydzień, degustując próbki beczkowe białych i czerwonych burgundów z okrzyczanego rocznika 2009.
Rocznika wielkiego, historycznego. Gdy winogrona spadały pod cięciem sekatora, miał być lepszy od 2005. W czasie fermentacji wyprzedził 1999. Gdy nadeszła pora ustalania cenników, okazał się najlepszy od 1990. A w tej chwili padają już porównania do 1959. Fantazja producentów i niektórych dziennikarzy nie zna granic. Trzeba jakoś uzasadnić podwyżkę cen, nie tak co prawda drastyczną jak w przypadku opisywanego przeze mnie Bordeaux, ale i Burgundia usiłuje wskoczyć do chińskiego TGV. Siła nabywcza juana już o sobie dała znać na tegorocznej aukcji Hospices de Beaune. Paradoksem rocznika jest, że co prawda wina są bardzo drogie, ale to być może ostatnia okazja do kupienia ich tak tanio.
Kupować z pewnością warto. Znakomitość rocznika nie ulega kwestii. Czy 2009 jest lepszy od innych wielkich? W porównaniu do 2005, który i w Polsce mamy okazję wlać do kieliszka, 2009 ma więcej owocu, ale i mniej świeżości. Co kto lubi. Mnie kwasowości i naturalności w wielu winach brakuje, sporo białych jest na tyle bogatych, miodowo-brzoskwiniowych, że szczyt formy osiągną dość szybko, za 4–5 lat, co jak na takie nazwy jak Meursault i Puligny i jak na takie ceny nie jest wybitnym osiągnięciem. Ale też długowieczność nie musi być wyznacznikiem jakości; w kategorii tzw. natychmiastowej przyjemności 2009 jest istotnie wielkim sukcesem.
Degustuję w Państwa imieniu blisko tysiąc burgundów. W ciągu 10 dni swoje burgundzkie portfolio prezentują wszyscy liczący się londyńscy importerzy i handlarze: działający od XVII wieku Berry Bros. i od XVIII Justerini & Brooks, napakowany klejnotami jak korona Elżbiety Windsor Charles Taylor, niszowcy tacy tak Howard Ripley.
Wszystko jest świetnie zorganizowane, odbywa się z dużą dyscypliną (u Goedhuisa dwudziestka dziennikarzy przez dwie godziny degustowała nie mówiąc ani jednego słowa! Tu się pracuje, a nie traci czas na ploty), toteż okazja byłaby przednia dla naszych importerów, by w krótkim czasie dokonać znakomitej selekcji bez potrzeby kosztownej podroży do Burgundii.
Burgundy dostępne dziś w Polsce to bowiem peleton superligi. Z rodzynków Mielżyńskiego w Londynie błyszczy jedynie Jean Chartron, a dawniej znakomity katalog 101win.pl jest już bardzo przetrzebiony i nie dostaniemy już tu moich gwiazd rocznika 2009 takich jak Domaine de la Vougeraie, Clos des Lambrays, Marquis d’Angerville. Nie mówiąc o Anne Gros, Méo-Camuzet, Ghislaine Barthod, Sylvain Cathiard, Olivier Leflaive, Confuron-Cotetidot (pojedyncza flaszka ongiś do dostania w Wina.pl). Tych nad Wisłą nie ma nawet we wspomnieniach, chyba że przyjadą w bagażniku. Z czołówką win białych jest jeszcze gorzej. Francuzi się temu dziwią, bo od paru lat sprzedają te flaszki w Pradze, Wilnie i Rydze. Czy nikt u nas nie pokusi się o stworzenie katalogu superburgundów choćby dla tych kilkuset polskich winomanów, którym na tym zależy?
W Londynie przebywam na własny koszt. Na degustacje mam wstęp wolny jako dziennikarz. Wina do degustacji udostępniają producenci i angielscy importerzy.