Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Dyskalkulia

Posted on 24 lutego 2011

Tegoroczna degustacja młodych Chianti we Florencji oprócz notek degustacyjnych. potwierdzeń i zaprzeczeń przyniosła mi poczucie konfuzji i konsternacji. Jestem tylko człowiekiem i rzecz jasna zdarza mi się na jakimś winie nie poznać – ocenić nisko niekwestionowaną gwiazdę lub w ciemno postawić pięć serduszek jakiejś beczkowej ropusze – lecz jednak rzadko zdarza mi się zaprzeczyć diametralnie własnym wnioskom i – jak to się dziś mówi – narracji.

Jedno z nielicznych pijalnych Chianti z 2007.

Rok temu przekonywałem Państwa o zaletach rocznika 2007 w Chianti i teraz, degustując 60 win z tego właśnie roku, przecierałem oczy ze zdumienia. Gdzie się podziała ta świeżość, kwasowa rezerwa, klasyczna równowaga? Wina były w większości trudne w piciu, ciężkie, pełne, sycące, suche jak szczapa i przede wszystkich alkoholowe jak diabli. Rok temu degustowałem zwykłe Chianti Classico, dziś – ukazujące się właśnie na rynku riservy – lecz przecież nie mogło to być jedyną przyczyną diametralnej zmiany odczuć.

Często zarzuca się degustatorom, że piją wina zbyt wcześnie, zanim ukażą one wszystkie swe zalety. Czy tym razem jednak nie stało się dokładnie odwrotnie? W pierwszej młodości te Chianti Classico ledwie zlane z kadzi – niewiele z nich dojrzewa w nowym dębie – mogły pochwalić się jeszcze elementarną świeżością. Rok później pierwszy owoc w nich zmierzcha i już nic nie przykryje cokolwiek zduszonego charakteru. To szczególnie prawdziwe w przypadku win bardzo alkoholowych. A w 2007 niektóre Chianti przebiły szklany sufit 15% alk.

Koszmar z ulicy jarzębów.

Niezwykły jest przypadek Vigna del Sorbo od Fontodi. To sławne i dawniej ulubione przeze mnie wino miałem już okazję kosztować zeszłej jesieni na panelu Magazynu WINO. Napisałem wówczas:

Wino robi duże wrażenie koncentracją i ekstraktem i tym, jak dobrze są one zrównoważone. Nuty czereśniowe i ciekawie korzenne. Usta są po prostu świetne, bardzo pełne, garbnikowe, ale nieagresywne, przy tym szczodre; od słodyczy owocu do wytrawnej słoności terroir jest tylko krok. Astronomiczny alkohol w zasadzie nie przeszkadza.

Po pół roku to Chianti pije się – czy raczej sączy – już nie tak entuzjastycznie. Świetnej jakości owocu nie da się zaprzeczyć; beczka – dobrej klasy – jest ładnie wtopiona; pełnia i rozwój wina w ustach są znakomite. Lecz od tego alkoholu nie da się uciec. Zapycha nozdrza, rozwałkowuje atak, pali gardło w końcówce. I skąd go aż tyle? W najupalniejszym i najsuchszym w historii 2003 było 14,5%. Tu – ponad 15 (a w bratnim Flaccianello jest ponad 15,5%). Czy to – myśl straszliwa – krzewy przywykają powoli do zmiany klimatu i produkują z rozpędu jeszcze więcej cukru? Czy alkohol do salto mortale wypchnęła ręka winiarza? Pewien ptaszek ćwierknął mi, ze w Fontodi użyto w 2007 koncentratora, osmozy i innych diabelskich maszyn. Ale po co? Punkty Parkera, kliniczna schizofrenia?

Castello della Paneretta to jedno z moich ulubionych Chianti w 2007 i 2008. © Valentina Klasen / Paneretta.

Dość, ze degustacja Chianti Riserva 2007 okazała się drogą przez mękę. Miałbym dla Państwa dobrą wiadomość – Chianti z 2008 są pyszne, lekuchne, zwiewne, kwaskowate, wytworne, odświeżające bodaj najbardziej od 1998. Ale teraz boje się chwalić, bo a nuż za rok okażą się przeekstrahowanymi ropuchami.

W Chianti przebywałem na zaproszenie miejscowego Consorzio.