Powiew świeżości
Posted on 22 marca 2011
Austria znów nawiedziła Polskę. Doroczna prezentacja win naszego południowego sąsiada to tradycja sięgająca jeszcze XX wieku, to już prawdziwa polska degustacyjna instytucja. (To tam, dawno temu, poznałem na przykład Marka Bieńczyka).
W ramach seminarium komentowanego wespół z Josefem Schullerem z wiedeńskiej Akademii Wina (organizującej od tego sezonu winiarskie kursy po angielsku, a Polakom przyznającej nawet stypendia) miałem szczęście przedstawić kilka znakomitych butelek, m.in. Sauvignon Zieregg 2008 Manfreda Tementa (kto to pisał kiedyś, że Sauvignon nie potrafi dać wielkich win?), arcysłodki Ruster Ausbruch Pinot Cuvée 2008 od Feiler-Artingera czy Riesling Heiligenstein 2009 z zasłużonej posiadłości Schloss Gobelsburg (rocznik 2009 udał się tu być może najlepiej w Austrii; ma być dostępny w Polsce ponoć w połowie roku).
Podobnie jak rok temu najciekawszą chwilę spędziłem jednak przy winach czerwonych. Swe walory zaprezentowała nowa, ustanowiona we wrześniu 2010 apelacja DAC Leithaberg. Leży ona w Burgenlandzie, który przyzwyczaił nas (obok znakomitych słodkich) do win ciężkich, potężnych i słonecznych, tymczasem Góry Litawskie stanowią dla winorośli siedlisko całkiem chłodne, a ten chłód i świeżość wzmagają jeszcze w winach tutejsze gleby: wapień muszlowy i łupek. Zważywszy na uprawiane tu odmiany: Pinot Noir, Chardonnay, Pinot Blanc i swojski Blaufränkisch, obecność łupków stanowi ewenement na skalę światową.
W Warszawie próbowaliśmy tuzina win białych z rocznika 2009 i tuzina czerwonych z 2008 – te ostatnie powstają z min. 85% Blaufränkisch. (O degustacji pisała już m.in. Ewa Rybak). Trzeba przyznać, że smak tych ostatnich był zdumiewający. Jeśli się pamięta smakową matrycę austriackiego wina czerwonego sprzed paru lat, ten owoc gęsty jak klej, alkohol jak w Coonawarrze, beczkę jak w rocznym Bordeaux, duchotę panońskiego stepu, litawskie Blaufränkische z 2008 (prawda, że to chłodniejszy rocznik niż 2009, 2007 czy 2006) wydawały się tworami z innej planety: świeże, rześkie, cytrusowe, kwaskowate jak polskie wiśnie, mineralne jak Chablis, napięte jak skrzypcowe struny, jak chce kolejna w polskim języczku winiarskim kalka – „wibrujące”.
Dziwny był ten młody, świeży, zimny, kamienny smak w czerwonym winie z kraju, który jeszcze pięć lat temu upierał się, by wypuszczać na rynek starzone w baryłkach konfitury. Idzie nowe. O tej już nie modzie, lecz długookresowej reorientacji w stronę win świeższych i bardziej pijalnych pisałem już wielokrotnie. Austriaccy winiarze w swym geniuszu nowoczesności wzięli sprawy w swoje ręce i warunki pod takie odświeżające wina stworzyli sobie sami. Dziesięć lat temu nie było bowiem w Leithaberg niemal żadnych winnic. Sadzili je najpierw w terroirystycznym śnie indywidualiści tacy jak Anita & Hans Nittnaus i Silvia Prieler, a dziś producentów w tym cokolwiek jeszcze dzikim, leśnym rejonie na stromych stokach jest już 62, w tym restauratorzy (Braunstein), biodynamicy (Hartl), a nawet rekordziści Europy w użyciu beczki (Hillinger). Jest więc nadzieja dla świata.
Wina udostępnili do degustacji producenci lub ich polscy importerzy. Organizatorem degustacji był Österreich Wein Marketing, na którego zaproszenie prowadziłem (społecznie) seminarium.