Wielka nieobecna
Posted on 7 maja 2011
W polskim świecie wina są wielcy obecni i wielcy nieobecni. Do tych pierwszych niewątpliwie należy mało znany pod innymi szerokościami geograficznymi Carlo Rossi, ponadto Chianti czy tania Portugalia. Lista tych drugich jest dłuższa i już nie chcę Państwa zanudzać narzekaniem na brak na naszych półkach dobrego Jura, sherry, Chorwacji czy Central Otago Pinot Noir.
Są jednak nieobecności niewytłumaczalne i jedną z nich jest kompletny brak w Polsce jakichkolwiek przyzwoitych win z Rumunii. (Pomijam anegdotyczne i nieciekawe La Cetate zbierające kurz w katalogu Centrum Wina oraz tuzin supermarketowych kwasów). Jest to dziw tym większy, że jednym z głównych eksporterów wina do Polski jest Mołdawia, produkująca wina takie same jak Rumunia, tyle że o wiele gorsze. Rumunia jest ogromnym dostawcą win z różnych półek i doprawdy codziennego Merlota transportować byłoby o wiele lepiej 1100 km z Bukaresztu niż 14 tys. z Santiago de Chile.
Oczywiście sprawa nie jest taka prosta. Powodzenie Mołdawii w Polsce wynika ze szczęśliwego skrzyżowania cukru resztkowego i jednocyfrowej ceny. Spora część z 800 mln butelek produkowanych rocznie w Rumunii jest wyjątkowo marna i nie warto sobie nią zaprzątać głowy bez względu na geograficzną bliskość. Co ważniejsze, Rumunia poza mozolną poprawą jakości swych win robi bardzo niewiele, by do nich przekonać takiego Polaka czy Niemca. Nie ma eksportowego wysiłku, nie ma degustacji, nie ma prostego marketingowego przesłania. Jest natomiast jeden z najbardziej absurdalnych systemów apelacyjnych na świecie. W ośmiu regionach udało się ambitnie wytyczyć ponad 50 apelacji o nic nikomu niemówiących nazwach. Pomimo wieloletnich studiów nad tematem nie jestem w stanie wyłuszczyć Państwu różnicy pomiędzy Bucium i Panciu czy Dealurile Drincei a Dealurile Vrancei. Proszę pozwolić, że z powodu miłości do języka rumuńskiego zacytuję Państwu jednak mą apelację najulubieńszą: Colinele Tutovei şi Nicoresti.
Coś może jednak się zmienia na lepsze. Wczoraj wina rumuńskie po raz pierwszy przedstawiły się polskiej publiczności. Skromna degustacja (czterech producentów) odbyła się w przepysznych retro wnętrzach Ambasady Republiki Rumunii przy ul. Chopina, przypominających o czasach, gdy przyjaźń polsko-rumuńska była o wiele bliższa niż obecnie. Nie wzlecieliśmy może na wyżyny smaku, ale pojawiło się sporo przyzwoitych win i aż żal, że wśród publiczności pojawił się tylko jeden polski importer i żaden (poza niżej podpisanym) winopisarz. Ale to pierwsze koty za płoty. Degustacji ma być więcej i wina Rumunii zamierzają nie dać o sobie zapomnieć.
Starą prawdę, że Rumunia może produkować dobre wina tak w bieli, jak czerwieni ilustrowały wyroby firmy Basilescu (100 ha), m.in. Fetească Neagră Ancestral 2008 (starzenie w starannie odmierzonych 7% beczki) oraz półwytrawna Tămâioasă Românească Autentique 2009, a najciekawszą butelką było półsłodkie rosé de gris Busuioacă de Bohotin 2009, jeden z tych rumuńskich dziwów, bez których bylibyśmy duchowo ubożsi (proszę jednak nie pytać o jego komercyjne perspektywy). Młoda winiarnia Gîrboiu też przedstawiła trudny w odbiorze miks win wytrawnych i nie całkiem, ale Fetească Albă i Sauvignon 2009 z droższej serii Bacanta mogły się podobać. No i kolejny rumuński dziw, czyli rdzenna odmiana Şarbă uprawiana na parunastu hektarach (milczą o niej nawet najgrubsze winiarskie encyklopedie).
Nieco rozczarowały mnie butelki znanej i jawiącej się ongiś jako najjaśniejsza gwiazda na krajowym firmamencie firmy Vinarte. Zawiodła szczególnie Fetească Neagră Villa Zorilor 2009 – rustykalne, zielone wino nieoddające honoru czołowej rumuńskiej odmianie. Swój poziom trzymał słynny Merlot Rezerva Prince Matei 2007, ale jest to wino kosztujące w Bukareszcie aż 25€. W tej sytuacji najlepiej wypadła winiarnia Rotenberg, wyróżniająca się ponadto wielką urodą swych dizajnerskich etykiet. Na 20 ha uprawia się tu tylko Merlota i odmiana ta zyskuje pięć ciekawych wcieleń, od taniego supermarketowego Rapsod 2008 (5€) po Notorius 2007 (14€). Poza tym ostatnim wina dojrzewają tylko w używanych beczkach rumuńskich, przez co zamiast zwyczajowego powidłowego tłuszczyku, Merloty Rotenberg nabierają surowej, garbnikowej, nie tak beztroskiej ekspresji. To wina godne znaleźć się na polskich półkach jak najszybciej, bez względu na niewymawialne nazwy apelacji i stereotypy nabrzmiałe wobec rumuńskich win.
Wina degustowałem za zaproszenie Ambasady Rumunii Rumuńskiego Instytutu Kultury w Warszawie.