Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Powrót syna marnotrawnego

Posted on 9 września 2011

Pamiętają Państwo ABC? Ten nieformalny klub, a tak naprawdę ideowe bractwo bezlitosnych zwalczaczy najpowszechniejszej odmiany winogron na świecie, czyli Chardonnay? Ileż było frajdy w tym publicznym mieszaniu z błotem króla supermarketowych półek, w nazywaniu jego wytworów produktami winopodobnymi, że to nieledwie płaska herbatka z karmelem, soczki gronowe bez żadnego „winnego” charakteru (w domyśle: te miliony, które się nim rozkoszowały, nie miały wstępu nawet do winiarskiej podstawówki).

Nie dajcie się zwieść słowem Puligny na etykiecie i takimże smakiem. To jest prosty burgund za 15€.

Dziś Anything But Chardonnay jest passé. Dziś modnie i uczciwie jest powiedzieć: Chardonnay, why not? Hasło, że Chardonnay jest najgorszym, co może nam się przydarzyć, zaczęło boleśnie uwierać swą nieprawdą. Albowiem Chardonnay zastąpić się nie da. I nie mam na myśli tych diamentów rozsypanych na szczycie piramidy, jak jednoodmianowe szampany czy inne Montrachet (o tym ostatnim, magicznym winie pisałem tu). Nie da się zastąpić także tych Chardonnay codziennych i niedzielnych. Długo sobie wmawialiśmy, że przecież jest Pinot Gris, Veltliner, Grenache Blanc, że dyktaturze karmelu przeciwstawi się młodość i wigor Sauvignon Blanc, a w desperacji lepiej już pić swojskie i autentyczne Trebbiano czy inne Airén.

Przyznaję, wojowałem i ja. W Chardonnay i ja widziałem ideologicznego wroga, którego należało wyplenić. Z perspektywy czasu ta krucjata przyniosła wiele dobrego. Przede wszystkim system jednopartyjny zastąpiła prawdziwym pluralizmem. Rzeczony Veltliner czy inne Albariño ze statusu etnociekawostek stały się pełnoprawnymi uczestnikami winiarskiego rynku. Dziś jest nie do pomyślenia, żeby w szanującej się restauracji podawano tylko Chardonnay – a piętnaście lat temu było to normą. Drugim wielkim sukcesem tej debaty jest zmiana samego Chardonnay. Bowiem jego ekscesom w dekadzie lat 1990. nie można zaprzeczyć. Nowoświatowe jogurty bananowe z zerową kwasowością, atak karmelkowych klonów z Sycylii, Langwedocji i Nawarry, a nawet poważne wypaczenia w najwyższej świątyni Chardonnay – w Burgundii w poszukiwaniu parkerowskiego tłuszczyku maniakalnie starzono wina na osadzie, co skończyło się epidemią utlenienia nawet najdroższych win z roczników 1996–2002 (szczegóły tu i tu; nauka do końca nie wyjaśniła tej sprawy, lecz wielu ekspertów zgadza się, ze destabilizację win wywołało nadmierne bâtonnage, czyli mieszanie osadu w beczce z dojrzewającym winem).

O Chablis już nie nawet nie mówmy.

Lecz jak to w świecie wina, wszystko płynie, zmienia się z rocznika na rocznik, producenci dostrzeli błędy, konsumenci zapragnęli win świeższych, marketingowcy wysłali sygnał do winemakerów i Chardonnay 2.0 stało się faktem. Kilka dni temu na degustacji win argentyńskich średniopółkowe Chardonnay z Mendozy nie dało się poznać w stosunku do samego siebie sprzed pięciu lat. Soczysty owoc, zero karmelu, beczka w dalekim tle, nutki mineralne i przede wszystkim kwasowość, której Chardonnay ongiś zawsze brakło. Nie łudzę się, że był to kwas naturalny, ale wino dokwaszone okazało się o wiele lepiej zrównoważone, więc niech dokwaszają.

Bez tej Mendozy mógłbym żyć, lecz przyznaje przed samym sobą i Państwem, ze coraz trudniej mi żyć bez białych burgundów. Pomijam Chablis – wino w swej mineralności niezastępowalne – lecz nie mogę żyć bez Chardonnay fermentowanego w beczce z Mâcon, Marsannay, Saint-Aubin i daj Boże z Puligny i Meursault. Na styczniowych degustacjach rocznika 2009 te wina ujmowały naturalnym balansem w tym trudnym, gorącym roczniku, a spijając obecnie nad Wisłą niedobitki z 2007 i 2008 roku nie mogę się nadziwić własnej przyjemności. Bowiem Chardonnay swoją gęstą materią, mocna strukturą, oleistą, dotykalną fakturą, zawsze obecną mineralnością, oczywistym znamieniem terroir jest królem win osobnych, głębokich, wielowymiarowych. Przez wiele lat nie dostrzegaliśmy – ja, my, wy, oni – tej prawdy, lecz w nowej rzeczywistości ABC czas zastąpić CMOK – Chardonnay mega OK.

Kto sprowadzi do wino do Polski?

Polecane dobre białe burgundy:

Domaine Jaeger-Defaix Rully Premier Cru  Mont-Palais 2007 (Mielżyński, 90 zł, własny zakup)

Michel Cheveau Mâcon-Solutré Sur Le Mont 2009 (Brix65, 79 zł, własny zakup)

Antoine Barrier Mâcon-Villages 2009 (Leclerc, 23 zł, własny zakup)

Château de Puligny-Montrachet Bourgogne Clos du Château 2007 i 2008 (niedostępne w PL, ok. 15€, degustowane na spotkaniu towarzyskim)

Château des Rontets Pouilly-Fuissé, rozmaite cuvées (niedostępne w PL – niech ktoś sprowadzi!, 10–15€, degustowane na oficjalnej imprezie)

Domaine Aubert de Villaine Bouzeron 2007 (101win.pl, 79 zł, nie Chardonnay, ale prawie, własny zakup)