Bestia niekonkursowa
Posted on 8 listopada 2011
Już dziś wieczorem dowiemy się, kto zgarnął nagrody Grand Prix Magazynu WINO. Pomimo pewnych wątpliwości co do procesu ich przyznawania to będzie ważna wiadomość. Chcąc nie chcąc, to najważniejszy w Polsce konkurs winiarski. Lepszego nie mamy. Rozumiem tych, którzy na wszelkie medale psioczą i fukają. Dla mnie to jednak ważny sygnał, który można wysłać do winiarskiej publiczności. Ważne narzędzie do zachęcania, by próbowała ciekawych win.
Dlatego z niecierpliwością oczekuję wyników. Jak zawsze przy takich okazjach, będą zwycięzcy i przegrani, będą niespodzianki i oczywiste oczywistości. Niektórzy importerzy zgarną całą pulę, choć może na tyle nie zasługiwali, a inni obejdą się smakiem, choć w sumie mają świetne wina. Taki już urok tego typu zawodów.
Wczoraj i dziś myślę jednak o winie, które – jestem tego pewien – nagrody nie dostanie. Jest bowiem zaprzeczeniem samej idei konkursu i porównawczej degustacji, gdy wygrywa smaczniejszy, ładniejszy, dowcipniejszy. Morgon 2010 Marcela Lapierre’a jest takim właśnie antymedalowcem, bestią niekonkursową. Jego jasna jak woda z kroplą syropu barwa dyskwalifikuje go w przedbiegach, bo przecież jurorzy faworyzują wina ciemno zabarwione, nasycone. Organiczny brak ciała, wyjechana kwasowość od razu wywołują na konkursie odruch wypluwczy. Bukiet w ciągu pierwszych 45 sekund – tyle, ile statystycznie dostaje do dyspozycji wino na takiej degustacji – wręcz odstręcza sztuczną intensywnością aromatów i przerysowanymi kolorami.
Lecz przecież jest to wielka butelka. Nie mam co do tego wątpliwości. Jego wielkość jest zresztą wielowymiarowa. Morgon Lapierre’a jest na przykład fenomenalnym probierzem różnicy pomiędzy lekkością i żadnością. Przy powietrzności swych kwasowością podpartych smaków nie ma w nim nic bezcielesnego, wręcz przeciwnie, jest zawsze mocno obecne, świdrujące. Pokazuje, jak wino starzone w 100% w beczkach dębowych zabutelkować bez najmniejszej nutki beczkowego banału. Jak w dobie mody na „wino owoc” dać pijącemu prawdziwą mineralność, dotykalną obecność kamienia. Jak z najbardziej pogardzanego szczepu świata, jakim jest Gamay, zrobić wino klasy największych Pinot Noir.
Nie łudzę się, że te wszystkie fasetki brylantu zabłysły w czasie okrutnej degustacji w ciemno. Morgon nie miał szans z jeżynowym tropikiem Quinta do Passadouro, z beczkową dosłownością Bierzo od Pittacum, z wygadaną, światową elegancją Segna de Cor z Domaine Roc des Anges. Choć głosem wsparło go kilku blogerów, więc może trafi się jakieś zaszczytne piąte miejsce, nagroda pocieszenia – spiżowy biodynamiczny róg. Oczywiście konsensu ocen jest ważną sprawą. Każde wyróżnienie takie jak złoty medal Magazynu WINO powinno być zrozumiałe dla odbiorców. Najlepiej, jeśli – jak w zeszłym roku, gdy na Brunello Casanova di Neri głosowało 13 spośród 17 jurorów – wino wygrywa przez aklamację, a nie jeden punkcik arytmetycznej średniej.
Lecz największa wartość Lapierre’a polega na tym, że jest właśnie winem jedynym w swoim rodzaju, nieporównywalnym z innymi. I nie chodzi o to, że – jak piszą oponenci – to biodynamo dziw, dostępny tylko dla grona wtajemniczonych w ciemnej suterenie na ul. Wilczej, niezrozumiały dla szerokiego grona odbiorców, który się lubi tylko dla jego dziwności, by podkreślić swój enodandyzm. Chodzi o to, że Casanova di Neri Brunello aż tak bardzo nie różni się od innych Brunello. Jego różnica wobec innych win mainstreamowych jest ilościowa, nie jakościowa; jest „trochę lepsze”, przez co w kolejnej degustacji w ciemno mogłoby przegrać o punkt z jakimś Gają czy Antinorim. Morgon Lapierre’a z każdego degustacji wystaje jak sztylet z oczodołu Parkera, bo otwiera przed nami zupełnie nowe horyzonty, smaki, których nie znajdziemy w żadnym innym winie, w żadnej innej rzeczy z tego świata. Jest winem, które rozszerza granice poznania. Za to – mój prywatny złoty medal za rok 2011.
Ostatni kieliszek z konkursowej butelki dopiłem w domu dzięki uprzejmości Magazynu WINO. Kolejna flaszka degustowana przez trzy dni – własny zakup. Wino dostępne za 72 zł w Enotece Polskiej.