Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Płynność materii

Posted on 12 stycznia 2012

Miły Piotr Chełchowski z Wineonline przysłał mi do degustacji trzy butelki. Butelki z Libanu. Liban to mój winiarski jednorożec. Wina z tego kraju uwielbiam, fascynują mnie od pierwszego kieliszka. Nie byłem nigdy w Libanie i nawet nieszczególnie znam zdjęcia czy filmy z tamtejszych winnic. Hasłowo znam tamtejszą geografię, gleby i inne szczególiki. Lecz jest coś w smaku win libańskich, czego nie mogę zapomnieć. Może to, że przypominają moje ulubione wina rodańskie, ale brak im przy tym francuskiego ułożenia, podszyte są czymś mrocznym, egzotycznym, nieeuropejskim. Marek Bieńczyk w posmaku popiołu w winach izraelskich (w swej średniej mniej przecież inspirujących od libańskich) widzi “memento biblijne”; w winach z Libanu też odzywa się jakiś krwisto-ognisty głos z przeszłości.

Nie wspominam już nawet o Château Musar, kultowym winie wielu winomaniaków, w tym i mnie, ale nawet bardziej komercyjnie nastawione Château Ksara i Kefraya smakują mi nad wyraz i wydają mi się świetną propozycją nawet w dzisiejszym, bezlitośnie zglobalizowanym świecie wina. Massaya, głośny joint venture libańskiej rodziny Ghosni i możnych francuskich winiarzy m.in. z Vieux Télégraphe i D. Hébrard (dawniej Cheval Blanc), nie była dotąd winem z moich snów, choć zawsze ceniłem jej podstawowe czerwone Massaya Classic Red, bezbeczkowe, świetnie intensywne wino pełne śródziemnomorskiego owocu.

L_The Ghosn brothers hr5

Bracia Samuel i Daniel Ghosni. © Massaya.

W tle degustacji była niedawna recenzja tych win w Magazynie Wino, gdzie zebrały słabiuteńkie oceny. Classic Red 2008 wypadł zaledwie “prawie dobrze”, a dwa wina droższe relegowano bezlitośnie do kategorii “do przyjęcia”. Problemem był brett, czyli owe zapachy stajni, końskiej sierści i obornika, które kompleksowo wyjaśnił Andrzej Daszkiewicz. Ewa Wieleżyńska z Magazynu Wino przesłała mi robocze notki degustacyjne (nie były publikowane w MW, jak przy wszystkich winach “do przyjęcia”):

W swoim południowym stylu to wino byłoby niezłe, gdyby nie taki poziom stajennych aromatów wywołanych dzikimi drożdżami, potocznie zwanymi brettem, że nawet dla osób o dużej tolerancji dla tego zjawiska, próg jest nie do przejścia. [Silver Selection 2007]

Wakacyjne, wiejskie aromaty: borówki, jeżyny, kwaskowa żurawina i pojawiający się niestety we wszystkich degustowanych winach tego producenta: przytłaczający zapaszek stajni. Niedociągnięcia w higienie są tak ewidentne, że nawet słabość do win z tego regionu, do ich specyficznej południowej równowagi, nie zdoła przejść nad tym do porządku. [Gold Reserve 2000]

Otóż mnie te wina smakowały, i to bardzo. Classic Red 2008 to naprawdę fantastyczna butelka za 49 zł, pełna soczystego, radosnego owocu, po śródziemnomorsku bogata, ale też całkiem świeża, dynamiczna, z dobrym garbnikiem (wino nie zaznaje beczki). Silver Selection 2007 też uznałbym raczej za “bardzo dobre+” niż “do przyjęcia”. Tu mamy beczkę, więcej Grenache i Mourvèdre, nuty niemal konfiturowe, wino jest z pewnością ciężkie, ale nie oklapłe, a w dodatku ma bardzo ciekawy, unikatowy bukiet korzenno-pieprzny. Jest już trochę ewolucji, ale może jeszcze leżakować; za 75 zł nader dobra flaszka na niedziele i święta.

Massaya Classic Red 2008

Fantastycznie żywotne wino za 49 zł.

Nieco wątpliwości wywołuje, to prawda, Gold Reserve 2000, związanych jednak nie tyle z brettem, co dziwnym rodzajem ewolucji: zielone nuty Cabernet Sauvignon (dominuje tu w kupażu) wskutek wieku przemieniły się w dość dziwaczne zapachy kamfory, mentolu, ciało jest pełne, oleiste, owocu jest całkiem sporo, ale są też zdecydowanie ewoluowane nuty balsamiczne. Wino nieco bez oddechu, mniej przekonujące w pierwszym odruchu od dwu powyższych, choć nieźle rozwija się w kieliszku (175 zł). Był to trzeci rocznik Massai, wydaje mi się, że te niedawne są od tego wina wyraźnie lepsze.

L_Overlooking view-East Bekaa Valley HR

Winnice w dolinie Bekaa. © Massaya.

Ale co z tym brettem? W moim kieliszku była go szczypta, doprawdy nieprzeszkadzająca w niczym. Funkcjonowała właśnie jako przyprawa, czyli jako “dobry” brett, uważany za element złożoności wina, a nie dyktatorsko dominująca nad całą resztą wada. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Znam doskonale podniebienia Magazynu Wino i nie mogę podejrzewać, że redaktorzy pisma nie rozpoznają brettu. Próg wrażliwości na tę nutę zapachową u Ewy Wieleżyńskiej jest mniej więcej taki jak u mnie. Co się zatem stało? Różnica pomiędzy butelkami? Na 99% właśnie tak było. Czyli brett w Massai oscyluje od stanów akceptowalnie niskich do dyskwalifikujących.

I to jest prawdziwy problem nie tylko o winie piszących, ale też wino pijących i lubiących. Bo skąd wiedzieć, czy wada – nie musi to być brett, bo tak samo będzie z lekkim utlenieniem, innymi nieczystościami, nie mówiąc już o wadzie korka, pojawiającej się (niemal) zupełnie przypadkowo – jest immanentną cechą wina, czy przypadłością tylko jednej butelki? Trzeba naprawdę bardzo dobrze znać danego producenta, by to wiedzieć. (Np. niedawno degustowane wina Elisabetty Foradori z lat 2003 i 2004 atakowały lekką, przypominającą chorobę korka redukcją, która zawsze w nich tkwiła). Oceny wina – nie tylko te profesjonalne, gazetowe, ale i te całkiem luźne, codzienne, którymi dzielimy się na blogach, forach i klatkach schodowych – są czymś niezwykle kruchym nie tylko dlatego, że zależą od miliona czynników w czasie degustacji / picia, ale też dlatego, że każda butelka jest zupełnie, drastycznie, nieodwołalnie inna.

Wina otrzymałem do degustacji od importera Wineonline.