Giuseppe Quintarelli
Posted on 16 stycznia 2012
Odszedł Giuseppe Quintarelli, wielki włoski winiarz, legenda Valpolicelli i Amarone. Miał lat 84.
Pierwszy raz spotkałem Quintarellego w 2002 r. Jako skromny adept degustacyjnej sztuki wybrałem się do Mistrza niemal jak na pielgrzymkę. Poruszałem się wówczas autostopem, a podwożący mnie dentysta z nabożeństwem wymawiał nazwisko Quintarelli; nawet dla tzw. szerokiej publiczności był prawdziwą legendą. Serce zabiło mi jeszcze szybciej, gdy ostatnie kilometry pod górę pokonywałem piechotą. Żadnego drogowskazu, na cyprysowej alejce żadnego anielskiego chóru, a przecież dotarłem na Parnas włoskiego wina. Przywitał mnie sam Quintarelli, surowy, milczący, wspaniały jak skrzyżowanie Buddy z Zeusem.
Obeszliśmy piwnicę, obejrzeli wielkie bałkańskie beki, symbol winiarskiej tradycji Italii, którego się nigdy nie wyrzekł, choć przecież tu i tam widniały także barriques (dojrzewało w nich wino z czystego Caberneta, dla tradycjonalisty to przecież anatema). W piwnicy było bardzo dużo butelek, bo wina Quintarellego spędzały w niej siedem, dziesięć, piętnaście lat. Winiarstwo jest sztuką czekania; nawet moje podstawowe wino może starzeć się piętnaście lat, mówił. Piętnaście? Niemożliwe.
Degustowało się przy drewnianym wiejskim stole z ławami, w malutkich kieliszkach ISO (kilka lat później na mojego Schotta odrzekł grzecznie “no, signore”). Butelki ze słynnymi, ręcznie pisanymi etykietami stały otwarte na tym stole i miało się wrażenie, że stoją tam od zawsze. Niektórzy się zresztą zżymali na to, że Quintarelli nie otwiera świeżych flaszek, bo jak tu oceniać wino otwarte od miesiąca? Pewien angielski dziennikarz, którego kiedyś na górę zabrałem, powtarzał w drodze powrotnej: “oxidised, oxidised”. Szczerze mówiąc utleniony był bardziej on, bo wina Quintarellego nawet po paru tygodniach szokowały mocą i żywotnością. Mocą, koncentracją, złożonością, niesamowitą rozłożystością. Ich struktura miała w sobie coś z kolosalnego włoskiego gotyku, wprawiała zarazem w onieśmielenie i zachwyt. Tak, wina jak katedra, jak symfonia, mieszczące w sobie cały świat.
Z Quintarellim nie rozmawiało się o winifikacji, o stylu nowoczesnym i tradycyjnym – sam opowiadał się za tradycją, ale nie uważał tego sporu za znaczący. Ważna była jakość, ale to też była sprawa zerojedynkowa. Jest albo jej nie ma; albo pracujesz odpowiednio ciężko, albo nie dajesz rady. Ciekawsze były rozmowy o przeszłości, o Valpolicelli w latach wojny, napełnianiu wielkich szklanych gąsiorów, które furmanką się zawoziło do Werony i sprzedawało do traktierni za parę lirów. Pod tym względem świat się bardzo zmienił. Teraz świat przychodził do Quintarellego, w kolejce po butelki ustawiali się Rosjanie i Japończycy, a nasz polski importer jego win – Salute – pierwsze zamówienie musiał składać nieomalże fortelem.
Niektórzy na Quintarellego psioczyli. Że za drogo, że wina zbyt skoncentrowane, masywne – nawet najprostsza tutejsza etykieta Primofiore warta była więcej niż niektóre Amarone, Quintarelli w zasadzie do wszystkich win używał suszonych gron, czyli techniki Amarone właśnie. Że wina na granicy wady, z lotną kwasowością, nutami politury, acetonu, utlenione. Oj tak, balansowały na granicy wady, ale po tej właściwej stronie, bo swej lotnej kwasowości umiały przeciwstawić ogromną moc owocu, winogronowy wulkan śmiejący się z upływu czasu – im były starsze, tym zdawały się młodsze, soczystsze; nie piłem nigdy wina Quintarellego, które wydawałoby się w pełni dojrzałe. Nawet podstawowego Primofiore.
Wina Quintarellego balansowały na granicy wady, jak wiele wielkich win tego świata, Château Musar, Beaucastel, Nicolas Joly, lecz właśnie w tej chwili zadziwienia ujawniały całą swoją wartość. Obok pracy człowieka – a tę niesamowitą koncentrację osiągnąć można było tylko obsesyjną pracą – tkwiło w nich coś więcej, pierwotna moc, dzika ekspresja wina naturalnego avant la lettre, bo przecież Quintarelli swój styl wykuwał w czasach, gdy dominowały wina ultratechniczne, przemysłowe. Dziś jego butelki pije się w zupełnie innym kontekście.
Pić będziemy jeszcze długo, bo Valpolicella 1995 była ostatniej jesieni w świetnej formie (15-letnia Valpolicella!), Amarone 1993 pite niedawno z grupą winomanów odebrało nam głos, a to przecież nie była nawet Riserva, z której Quintarelli słynął najbardziej. Jak to się stało, że winiarz w drugim pokoleniu bez enologicznego przygotowania robił jedne z największych butelek świata? Tajemnicę zabrał ze sobą, pozostawił nieśmiertelne wina.