Gorzkie rodzynki
Posted on 30 stycznia 2012
Pozdrowienia z Werony. 67 dziennikarzy z całego świata degustuje 67 różnych Amarone z nowego rocznika 2008. Trudna sprawa. Wina są bardzo młode (niektóre z nich wciąż leżakują w beczce i próbowane były w drodze wyjątku), a przecież Amarone to wino do długiego i bardzo długiego starzenia (Bertani 1964 pity nie tak dawno był wciąż za młody). Do tego dochodzą problemy, o których pisałem już dawniej: wiele win jest przesadzonych, zbyt skoncentrowanych, często półwytrawnych, a rekordzista w roczniku 2008 osiągnął aż 18,27% alkoholu (sic!). Amarone, produkowane z rodzynek, a nie świeżych winogron, zawsze jest winem bardzo mocnym, ale jest duża różnica pomiędzy winem z 15% alk. a 18. To ostatnie nie bardzo nadaje się do tego, do czego Amarone jest stworzone – jedzenia.
2008 jest tak zwanym rocznikiem „klasycznym”, czyli nie można go zaliczyć do wielkich, takich jak 1995, 1998, 2001, 2004. 2008 był bardzo deszczowy aż do sierpnia, a potem wyjątkowo suchy i ciepły. Wina są dość potężne, miękkie, ale bez głębi i struktury najlepszych Amarone. Jest w sumie typowym rocznikiem ery ponowoczesnej, kiedy robi się cora cieplej, wina tyją i spłycają się, choć przecież ten gęsty, zmysłowy charakter przysporzy im też wielu zwolenników.
Sobotnia degustacja wypadła w sumie całkiem nieźle. Karykaturalnych nalewek babuni było tylko kilka. Tak krytykowane przeze mnie w roczniku 2007 Scarnocchio z winiarni Monte del Frà w 2008 jest udane, krągłe, owocowe i nieprzesadzone. Ze znanych nazwisk najlepiej wypadł nowoczesny, superowocowy Roccolo Grassi. (Trzeba jednak powiedzieć, że większość znanych producentów nie pokazała swoich win, m.in. Masi, Tedeschi, Speri, Allegrini, Bussola, Le Ragose, Sant’Antonio, Le Salette, Tommasi, Zenato, Brunelli, Trabucchi, Dal Forno, Quintarelli, co poważnie osłabia wartość poznawczą tego panelu). Degustacja w ciemno obfitowała w niespodzianki, a największą jest wysokie miejsce w moim rankingu dwóch win od gargantuicznego hurtownika Pasqua – Cecilia Beretta i Villa Borghetti. To tak jakby Tata w wyścigu w ciemno wyprzedziła Alfa Romeo.
Nie było więc tak źle, jak się obawiałem, ale też powodów do zachwytu wielu nie ma. Produkcję Amarone wciąż się zwiększa, sadząc winnice w mniej odpowiednich miejscach. Styl konkursowy z kolosalnym alkoholem, cukrem resztkowym i beczką wciąż zbiera laury. Coraz mniej produkuje się prostej Valpolicelli, genialnego wina obiadowego – 20 lat temu stanowiła 80% produkcji apelacji, dziś niespełna 50%. Odwiedziłem pięć winiarni i wszędzie o podstawową Valpolicellę Classico musiałem specjalnie się upominać, bo była schowana w kącie, a na stole stały wina „importanti”, jak się tutaj określa coś, czego nie da się dużo wypić. Winiarze oddalają się od zwykłego, lokalnego konsumenta, stawiają coraz bardziej na szpan, prestiż i status, Amerykę i Chiny, a potem dziwią się, że konsumpcja we Włoszech spada na łeb. Zjadłem tu cztery posiłki i żadnego wina nie byłem w stanie skończyć do wołowej pieczeni i serowych gnocchi. Tylko w jednej butelce – Bertani Amarone 2004 – odnalazłem świeżość, soczysty, niezamulony garbnik, słone nuty podbijające apetyt, silną, pozytywną energię sprawiającą, że ma się ochotę wypić całą butelkę, a nie sączyć przez miesiąc przy kominku jako zamiennik single malta. W Valpolicelli coś się musi zmienić. Albo powrót do źródeł (jaki następuje np. w Chianti i Barolo), albo złota klatka „luksusowej marki”.
Do Werony podróżowałem na koszt miejscowego konsorcjum winiarzy.