Cukier krzepi?
Posted on 7 lutego 2012
Opublikowałem na Winicjatywie krótką recenzję win włoskich aktualnie promowanych przez Biedronkę. W telegraficznym skrócie na sześć butelek jedna – Primitivo Colle al Vento – okazała się dobra, dwie pijalne, trzy niesmaczne. Ot, wynik jak z dyskontu – na tejże Winicjatywie Ewa Rybak sprawozdaje podobny totolotkowy rezultat z Lidla.
Wniosek pierwszy – Biedronka we Włoszech kupuje słabe wina. Całkiem dobrze wychodzi jej to w Portugalii i Francji, w sumie nienajgorzej w Hiszpanii, natomiast poprzednia oferta win z Italii była porażką i teraz nie widać wielkiego postępu. Good buying to podstawa sukcesu każdego supermarketu i takie np. Tesco czy Waitrose w Anglii wydają na swoich buyerów miliony funtów rocznie (o kulisach pisała m.in. Jancis Robinson). W Portugalii Biedronka potrafiła dogadać się z niewątpliwymi gwiazdami winiarskiej sceny, jak Quinta do Côtto i Lavradores de Feitoria, we Francji – z négociants (hurtownikami) z ludzką twarzą, jak Dulong. Oferta włoska to natomiast same no-nejmy i zlewki butelkowane przez producentów oznaczonych jedynie kryptogramem literowo-cyfrowym (to zawsze powinno zapalać lampkę alarmową).
Choć więc wina podrożały (coraz więcej butelek w przedziale 20–35 zł, o którym Biedronka kiedyś nie śniła, no ale przecież teraz mamy rebranding), klasa win nadal dołuje lub wręcz pikuje i doprawdy mało ma to wspólnego z burżuazyjnym zawołaniem „Daj się zaskoczyć jakością Biedronki”. Nieświadomym aspirantom do świata luksusu wciska się kit w postaci Barolo albo Barbaresco za 29 zł, win, które w tej cenie nie mają szans smakować jak produkt oryginalny, lecz właśnie jak tanie podróbki. Tworzy się zarazem iluzję, że w tym całym wszystkim chodzi tylko o nazwy, obrazki i etykietki i że celem egzystencji jest złapanie za ogon sroki o nazwie Barbaresco. Nie o nazwę chodzi, droga Biedronko, tylko o to, że prawdziwe Barbaresco smakuje jak żadna inna rzecz na tym świecie. Przy okazji bezczelnie plecie się androny, tak jak na etykiecie Sangiovese 2011 z Romanii, rzekomo spędzającego w beczce 6 miesięcy i doprawionego Primitivo i Nero d’Avola – to pierwsze jest niemożliwe z powodu chronologii, a drugie – legislacji (Primitivo nie jest dozwoloną odmianą winorośli w Romanii). Ciemny lud i tak to kupi.
W tle jest jeszcze inna subtelna manipulacja. Biedronka przysłała mi do degustacji sześć win, dwa białe – słodkie i półwytrawne – oraz cztery czerwone wytrawne. Tyle że te czerwone zawierają lekko licząc po 6–7 g cukru resztkowego i w sumie niedaleko padają od „Tempranillo semi-dulce” dostępnego w tym samym sklepie o półkę niżej. Coraz słodsze wina wytrawne to problem międzynarodowy, o którym pisał m.in. Tim Patterson. Akurat „polski gust”, jak wiadomo, bardzo takie wina hołubi i nie dziwi mnie specjalnie, że Biedronka ułatwia sobie sprzedaż kwaśnego Sangiovese i cierpkiego Nebbiolo za pomocą taniej buraczanej sztuczki. Czemu jednak to robi pod świętymi dla winomanów hasłami Barbaresco i Valpolicella? Niech sobie hula pod szyldem vino da tavola albo IGP. Kiedy cukrowym makijażem zakłamuje się prawdziwy charakter najistotniejszych europejskich win, zamiast budować mosty, pali się je. Zmanipulowany w ten sposób konsument sięgając po echt Barbaresco za 99 zł wykrzywi usta w rozczarowanym grymasie – przecież miało być łagodne…
Sześć win otrzymałem do degustacji od Biedronki.