Polak potrafi
Posted on 12 lutego 2012
Ilu znacie polskich winiarzy za granicą? Wielu słyszało zapewne o Paulu Lato oraz o nieco na wyrost polonizowanym Warrenie Winiarskim… i to wszystko. Otóż od 2006 r. mamy swojego człowieka nad Mozelą.
Andrzejowi Greszcie udało się niemożliwe – założył niewielką winiarnię nad Mozelą, w najbardziej konserwatywnym regionie najbardziej konserwatywnego kraju winiarskiego. Nad Mozelą, gdzie Polaków jest bardzo dużo, lecz ich rola ogranicza się do obcinania sekatorem kiści winogron z krzaka. Greszta tak zresztą zaczynał, od 1995 r. najmował się do winobrań m.in. w znanej winiarni Carl Loewen. Potem terminował u Andreasa Vollenweidera – słynnego winiarza w tzw. Terrassenmosel, dolnym biegu Mozeli, gdzie działają również takie sławy jak Heymann-Löwenstein, Clemens Busch i Knebel. To zapewne przykład Vollenweidera – również outsidera, Szwajcara, który z miłości do Rieslinga i łupków postanowił na własną rękę wskrzesić zapomniane winnice we wsi Wolf – natchnął Gresztę do odważnego kroku. W 2006 r. z dzierżawionej parceli wyprodukował 1400 litrów wina. Wino się spodobało – również mnie i Markowi Bieńczykowi, którzy recenzowaliśmy je w Winach Europy 2008 – i Greszta poszedł za ciosem, rozpoczynając trudną egzystencję samodzielnego winiarza.
Nie będę Państwa zanudzał opowieściami o tym, jaką ciężką pracą jest uprawianie winorośli na niemal pionowych kamiennych stokach nad Mozelą i ile wysiłku trzeba włożyć w wyprodukowanie – w całości ręcznie – jednej butelki, która potem sprzedawana jest za nędzne 6€ (z VAT). Wspomnę tylko o tym, że w 2009 r. winiarza spotkał prawdziwy dramat – w pożarze spłonął mu cały magazyn ze wszystkimi butelkami oraz dokumentacją (pisał o tym Maciej Klimowicz). Na szczęście lubliniak Greszta przez lata pobytu w Niemczech przejął jedną niemiecką cechę – stał się niezniszczalny. Dzięki budującej solidarności miejscowych winiarzy, którzy udostępnili mu swe wina i grona, mógł kontynuować działalność, a w roczniku 2010 zrobił swe bodaj najlepsze dotąd wina.
Z pewnością spore wrażenie robi Kröver Letterlay Riesling Spätlese halbtrocken 2010, ładnie wyważone wino z nutami jabłek i cytryny podbitymi słonymi nutami łupkowej gleby. To półwytrawne wino wyróżnia się udanym balansem i naprawdę świetnie się pije. To samo mogę powiedzieć o Steffensberg Spätlese feinherb 2008: niektórzy na arcygermańską kategorię feinherb („nieco słodsze niż półwytrawne”) kręcą nosem, ja ją lubię, bo fantastycznie sprawdza się przy stole do bogatszych dań. Mniej zachwyca Steffensberg Spätlese trocken 2007, choć to dobre, łagodne wino, ale mam wrażenie, że wytrawny Riesling mniej Greszcie – i jego winnicom – leży. Na dowód tego najlepszym z czwórki degustowanych win był the Letterlay Auslese 2007, pełny, ale nieprzesadzony, z czystym owocem i wysokim „indeksem pijalności”.
Styl Greszty wciąż się dookreśla, winom brakuje na razie nieco koncentracji i wyrazistości – ich kwasowość jest delikatna, miękka, co dla niektórych może być zaletą, lecz dla mnie skutkuje brakiem pazura – są też zbyt podobne do siebie: różnice pomiędzy ciepłym rocznikiem 2007 a chłodnym 2010 są mniejsze, niż można by oczekiwać, podobnie jak przejście z trocken do Auslese. Dobrą decyzją byłoby zapewne przejście na rdzenne drożdże, bo zyskuje na tym zwykle wyrazistość win. Ale przecież to dopiero początki. W ciągu paru lat Greszta już wyrobił sobie nazwisko, o co przecież nad Mozelą naprawdę nie jest łatwo.
Obecnie wina Greszty sprzedaje w Polsce importer Wina Szlachetne, ceny nader przystępne (44–72 zł). Potraktowano je dobrym słowem już na Sstarwines, Kontretykiecie oraz Magazynie Wino 6/2011. Dobrą recenzję opublikował także ceniony przeze mnie Arnt Egil Nordlien. Artykuły o Andrzeju Greszcie zob. też tu, tu i tu.
Cztery wina otrzymałem do degustacji od importera Wina Szlachetne.