Narracja wykluczająca
Posted on 6 maja 2012
Portal Winicjatywa wciąż owocuje ciekawymi refleksjami i dyskusjami. W najgorętszej z nich, jaka rozgorzała po artykule Marka Bieńczyka „Poczytaj mi mamo”, do głosu doszły różne stanowiska i pomysły na to, dla kogo i jak pisać o winie. W największym skrócie ściera się tutaj obóz „populistów” (czy „popularyzacjonistów”) – pisać o winie należy w sposób jak najprostszy i zrozumiały dla jak najszerszego grona odbiorców – i „ambicjonistów” – nauka wina wymaga wysiłku, który czytelnik musi wykonać, wina nie można nadmiernie upraszczać.
Mój punkt widzenia bliższy jest obozowi drugiemu – pisałem onegdaj, również w największym skrócie, że
Wysiłkowi krytyka, by przybliżyć charakter wina Czytelnikowi, powinien towarzyszyć równoległy wysiłek Czytelnika, żeby wino zrozumieć. Jeśli zupełnie zbanalizujemy wino, degustacja, rozmowa o winie stracą sens. Nie ma edukacji bez poznawczego wysiłku.
Daleki jestem jednak od bagatelizowania głosów o większą przystępność. Dla wszystkich, którzy pragną winiarskiej edukacji społeczeństwa i wzrostu sprzedaży wina w Polsce, dotarcie do nowych, szerszych grup czytelników jest wyzwaniem zawsze aktualnym.
Czy to jest jednak problem tylko polski? Czytając wypowiedzi niektórych „populistów”, można odnieść wrażenie, że w Polsce dochodzi do jakiegoś abstrakcjonistycznego gwałtu na języku pisania o winie, natomiast autorzy zagraniczni, szczególnie anglosascy, mogą służyć za wzór przejrzystego prezentowania treści zrozumiałych dla milionów. Lecz wystarczy otworzyć dowolny numer kultowego biuletynu Parkera „The Wine Advocate”, by trafić na takie kwiatki (opis – również już kiedyś cytowany przeze mnie – dotyczy niemieckiego Rieslinga Auslese):
Sugar-coated kumquats, jammy apricots, honeyed tea, and tangerines are found in its medium-bodied, lush personality. This wine possesses sumptuous depth as well as a long spice and caramelized peach-flavored finish.
Konia z rzędem temu, kto próbował tych obtoczonych w cukrze kumkwatów, karmelizowanej brzoskwini albo potrafi semantycznie rozwikłać wyrażenie „posiada przepyszną głębię”. Jest to w istocie język tak samo zrozumiały dla milionów, co „zwiewne usta” i „silne znamię siedliska” występujące w tekstach polskich.
Paradoks polega na tym, że pisma winiarskie mogą albo pisać dla osób prawdziwie interesujących się winem, które dobrze chwytają ten kod i domyślą się, o co chodzi z tymi kumkwatami, albo dla osób winem interesujących się bardzo luźno, które nie wiedzą co to jest Riesling i tłumaczenie trzeba zacząć od początku – i zaraz skończyć, bo attention span przeciętnego czytelnika z pewnością nie dotrwa do końca drugiego zdania notki degustacyjnej. Tertium non datur. Jednak adresując przekaz do jednych, będziemy alienować drugich, bo winomaniacy nie mają raczej chęci czytania po raz dwusetny, że Riesling to aromatyczny szczep z wysoką kwasowością.
Wymowne jest, że zmiany trybu na popularyzatorski najenergiczniej domagają się stali czytelnicy, regularnie czytający i komentujący koneserskie treści i – można sądzić – świetnie obyci z kumkwatami i fermentacją jabłkowo-mlekową. Uproszczenia nie domagają się natomiast szerokie masy czytelników, bo one winiarskich treści – drukowanych i wirtualnych – nie czytają. I to nie tylko w Polsce, również w krajach przedstawianych w naszych debatach jako popularyzatorskie potęgi. Nie przypadkiem żadne pismo winiarskie na świecie – według mojej wiedzy – nie poddaje się kontroli nakładu. Wyniki pozbawiłyby bowiem złudzeń wszystkich dyskutantów. Od osoby dobrze zorientowanej dowiedziałem się ostatnio, że Decanter – skromnie przedstawiający się jako „po prostu najlepsze pismo winiarskie na świecie” – ma nakład nawet nie pięcio-, ale wręcz czterocyfrowy.
Wśród postulatów wobec polskiego winopisarstwa pojawia się uproszczenie treści – niektórzy proszą tylko o rekomendacje win do zakupu, żadnych interpretacji ani opowieści – oraz uproszczenie języka. Ma być maksymalnie zrozumiały, precz z żargonem i metaforami. Ponieważ, jak niektórzy wiedzą, interesuję się trochę muzyką, pokusiłem się o mały eksperyment. Porównałem teksty winiarskie i muzyczne drukowane w polskiej prasie.
Delikatnie siarkowy, mineralny i maślany nos z niuansami gruszek i pięknej, niezwykle pachnącej żółtej śliwki, który utrzymuje się również w ustach. Do tego klasa i elegancja oraz świetna kwasowo-śliwkowo-migdałowa końcówka. Niemal znakomite. Duża przyjemność i bardzo rozsądna cena. [J. Hofstätter Pinot Bianco Barthenau Vigna S. Michele 2008, Magazyn Wino IV 2012, s. 104]
Otoczony winnicami pałac (pazo) z XVI w. kontrastuje z nowoczesną winiarnią, w której powstają dziś trzy wina, wszystkie robione z albariño. Proste i bardzo smaczne Zios idzie przede wszystkim na rynek amerykański. Dłużej dojrzewające na osadzie Lusco, w roczniku 2010 pełne owoców tropikalnych i o wyraźnie słonej końcówce […]. Wreszcie Pazo Piñeiro, fermentowane w stali, ale dojrzewające na osadzie w baryłkach, w roczniku 2009 dość pełne, z dobrze zintegrowaną beczką i bardzo czytelną odmianą. [O winiarni Pazo de Lusco, Andrzej Daszkiewicz, Magazyn Wino IV 2012, s. 30]
„Teksańskie tornado” gitary elektrycznej pod nazwą Johnny Winter atakuje nas od ponad czterdziestu lat ku naszej nieustającej radości – albo z blues-rockową furią („Second Winter”), albo z ożywczą świeżością chicagowskiego dwunastotaktowca (Nothing But the Blues”). Mimo to jednak słabło ono czasem na bezdrożach pop-rockowej tandety („Johnny Winter And”). [Johnny Winter Roots, Andrzej Dorobek, Jazz Forum III 2012, s. 61]
W pierwszej części solowego występu skupił się na akustycznym brzmieniu i zademonstrowaniu wszelkich niewiarygodnych efektów przy użyciu jedynie własnego oddechu. Każde zadęcie wprowadzało nową barwę, a ich zderzenia były zaskakującą symbiozą, zlepkiem skrajnie różnych faktur, płaszczyzn, tworzących pewien obraz. Dörner ukazywał wszelkie subtelności wirującego powietrza wewnątrz blaszanych rurek, dołączając do tego stukot poruszanych tłoków i zmiany ciśnienia własnego, permanentnego oddechu. Szum wody, fala zstępująca z gładkiego piasku, bulgotanie, ulewa i przestrzeń systematycznie zakłócana ostrymi akcentami stojących dźwięków. Niepokój wprowadzały efekty frullato i tremolo, niczym odgłosy broni maszynowej i walk. [Monika Okrój, Art of Improvisation II, o koncercie we wrocławskiej Agorze, Jazz Forum III 2012, s. 25]
W Pasji Pärta związek z tradycją gatunku widać także w zachowaniu tradycyjnych ram formalnych – exordium i conclusio – oraz stosowaniu technik renesansowych. Partie chóralne wykorzystują technikę wymiany głosów oraz technikę polichóralną, w zakończeniach fraz wielokrotnie powracają puste kadencje, a warstwy instrumentalna i wokalna podporządkowane są regułom harmonii modalnej. [Magdalena Stochniol, Pasja w XX wieku – w zgodzie z tradycją?, Ruch Muzyczny 4 III 2012, s. 9]
Joffe gra tu na […] pięknie brzmiącym pleyelu z 1848 roku. Na tym samym instrumencie nagrała też Koncert f-moll w opracowaniu na fortepian solo. Nie jest pewne, czy pochodzi ono w całości od Chopina, na pewno zredagował on dla paryskiego wydawcy fortepianowy wyciąg oraz na użytek wykonania bez orkiestry dopisał akompaniament lewej ręki do środkowego epizodu drugiej części dzieła; łotewska pianistka proponuje tu jednak własne rozwiązanie. To bardzo indywidualna interpretacja. Joffe ujmuje pięknym tonem, wyrazistością artykulacji oraz romantycznym klimatem całości. Wątpliwości budzą jednak miejscami nadmierne rubata i zbyt wolne – moim zdaniem – tempo kujawiakowego finału. [Dina Joffe, Chopin. Wariacje D-dur, Grand Duo, Rondo op. 73, Koncert op. 21, NIFC CD024, Józef Kański, Ruch Muzyczny 4 III 2012, s. 41]
Śmiem twierdzić, że dla czytelnika luźno zainteresowanego muzyką „nadmierne rubato i zbyt wolny kujawiakowy finał” są tak samo zrozumiałe, jak „mineralny i maślany nos”. W czym więc tkwi różnica? W tym, że „Ruchowi Muzycznemu” nikt nie zarzuca hermetycznego języka i nie oczekuje, że będzie upraszczał pisanie o muzyce, by trafić pod strzechy. Język dostosowuje się do opisywanego przedmiotu, któremu należy oddać sprawiedliwość, a nie do odbiorcy. „Ruch Muzyczny” czytają ci, którzy interesują się muzyką i dla wszystkich jest jasne, że pewne minimum opanowania tematu leży po stronie czytelnika. Dlaczego wobec tekstów o winie mamy inne oczekiwania?
Tytuł wpisu zaczerpnąłem z komentarza Justyny Nesterowicz zamieszczonego na Winicjatywie.