Węgierska aspiryna
Posted on 8 maja 2012
Gdy przeczytają Państwo ten wpis, stalowy ptak zawozić mnie będzie do Budapesztu, gdzie w znamienitym gronie sędziował będę w czołowym węgierskim konkursie winiarskich Pannon Bormustra. Zasiadam w jego jury (z przerwami) od 2004 roku, sprawozdawałem go Państwu w 2010, 2006, 2005 roku a w 2009 pisał o nim obszernie także Tomasz Prange-Barczyński.
Konkurs ten, dość kameralny na przykład w porównaniu do Concours Mondial de Bruxelles, z bardzo małym jury, jest znakomicie obsadzony i w zasadzie prezentuje większość najlepszych win produkowanych na Węgrzech. Jest więc dobrym papierkiem lakmusowym aktualnej kondycji madziarskiego winiarstwa.
Jak więc będzie w tym roku? Dwa lata temu pisałem o „węgierskiej chorobie”. Były to mocne słowa, za które (po przetłumaczeniu tekstu na węgierski) spotkało mnie wiele krytycznych uwag i gorzkich słów. Węgrzy są bardzo czuli na swoim punkcie i stwierdzenie, że ich czołowe wina czerwone są „niepijalne”, z pewnością zabolało. Podtrzymuję jednak tę opinię i uważam, że wiele z tych produkowanych w tzw. stylu konkursowym win jest aberracją współczesnej enologii.
Niedawna degustacja Furmint & Friends organizowana przez Winicjatywę, która odbiła się w sieci szerokim echem (zob. teksty Marka Bieńczyka, Gabriela Kurczewskiego, Tomasza Prange-Barczyńskiego, Ewy Wieleżyńskiej), potwierdziła te węgierskie problemy. Nie mogę w pełni podzielić entuzjazmu na przykład dla win Attili Gerego. Głębia, złożoność, dobry owoc – tak, ale to wszystko jest zepsute przez zdecydowanie zbyt wysoki alkohol i ogólną przejrzałość. Kopár 2008 Gerego to wino jeszcze jakoś broniące się ogólną świeżością, ale już Merlot Solus 2008 z 15% alk. jest męczącą wydmuszką i niewielkim pocieszeniem jest, że w roczniku 2003 było jeszcze gorzej.
Te same krytyczne uwagi odniósłbym do winiarni Heumann, nowego nabytku Składu Win Sokołowski, do droższych win Jánosa Konyáriego; zmęczyły mnie również chwalone wszem i wobec butelki od Weningera z Sopronu. Ponadto są to wszystko wina bardzo drogie i trudno zrozumieć, kto poza Węgrami i promadziarsko skrzywionymi Polakami będzie chciał je kupować.
Konkursowy styl węgierski stanowił wyraz winiarskiego nacjonalizmu. „Potrafimy zrobić najmocniejsze wina czerwone w Europie, potrafimy zrobić wina równie drogie, co czołowe Riojy i supertoskany”. Na fali tej afirmacji płynęli również węgierscy konsumenci, którzy w czasach beztroskiej konsumpcji i budżetowego hurraoptymizmu z rozkoszą raczyli się egerskimi Merlotami po 50€ za butelkę. Jak wiadomo, ta bajka już się skończyła i to skończyła źle, deficyt straszy, wydatki firmowe obcięto do zera, w piwnicach zalegają niesprzedane wina, psychologiczna sytuacja węgierskiego konsumenta jest dziś rozpaczliwa jak najtańszy Bikavér z supermarketu.
Dla wina to w sumie dobrze. Winiarstwo paranoiczne zastępowane jest winiarstwem realnym. Producenci, którzy wcześniej bili rekordy alkoholu i ceny w swoich Merlotach, Syrah i Cabernetach w tej chwili wytłuszczają w cennikach bezbeczkowe Kékfrankosze po 1500 forintów. A konsumenci, do niedawna machający nacjonalistyczną szabelką dziś ochoczo wykupują z Tesco i Cory taniochę w kartonach oraz realistyczne wycenione Cabernety …z Chile. Solus jeszcze straszy swoim botoksowym uśmiechem, ale jego czas jest policzony; Andrea Gere już wprowadziła do swojego dyskursu słowo „drinkable”, a do katalogu świeżego Rieslinga za 1400 forintów.
Trzeba jeszcze wzmocnić środkową nogę, czyli wina ze średniej półki, owe ambitniejsze cuvées z pojedynczych winnic, wina prawdziwie terroirystyczne, poszukujące i otwierające nowe drogi. W dziedzinie win białych ferment już dawno zasiali producenci z Tokaju swoimi świetnymi Furmintami, o których pisałem już tutaj, tu i tu; coraz więcej dobrych producentów pojawia się w Somló, coraz lepsza jest sytuacja nad Balatonem. Zaś w dziedzinie win czerwonych rewolucja jest pojawienie się win naturalnych i biodynamicznych. Ten nurt powrotu do natury, z gruntu anarchistyczno-lewicowy, do tej pory był w ultraprawicowym węgierskim winiarstwie anatemą. Dziś dochodzi do głosu m.in. w Mátrze, bardzo ciekawym regionie, o którym napiszę wkrótce osobno.
Czekam na więcej takich win, jak Monarchia Egri Bikavér Barrel Selection 2000, które odkorkowałem wczoraj i który drugi dzień piję z niekłamaną rozkoszą zmysłową i intelektualną. W wieku 12 lat wino jest fantastycznie dynamiczne, świeże, ani trochę nierozlazłe; powoli już dojrzewające, ale ma jeszcze trochę garbnika i przez kolejne 3–4 lata na pewno będzie w dobrej formie. Tego Bikavéra zrobił enolog Tamás Pók (dziś robi wino już pod swoim nazwiskiem – polecam), nie małpował Chile, nie próbował udowodnić, że Węgry robią najlepsze wina na świecie; zrobił Bikavéra jako typowe wino kontynentalne z umiarkowanego klimatu, mineralne, napięte, do długiego starzenia. Węgrzy potrafią, tylko muszą chcieć. Jeszcze ze swojej choroby się nie wyleczyli, ale już zaczęli łykać aspirynę.
Źródło wina: Egri Bikavér 2000, własny zakup.