Iwona, księżniczka loarska
Posted on 7 września 2012
Marzyłem o tej flaszce, odkąd ją zobaczyłem na półce. Trzy lata temu znienacka pojawiła się w ofercie warszawskiego importera. Marzyłem o niej, bo jej sława ciągnęła się za mną od dłuższego czasu, a okazje do degustacji się nie pojawiały. Nawet w swej ojczyźnie to rzadka flaszka, Château Yvonne jako jeden z kilku ostatnich producentów nie uczestniczy nawet w prestiżowym Salonie Win Loarskich.
Przy bytnościach na Puławskiej (dziś Olkuska) zawsze były jednak pilniejsze wydatki: a to Albariño, a to Priorat, a to jedno ze świetnie reprezentowanych tu Bordeaux. „Iwona” zresztą ciągle stała na półce w tym samym roczniku, więc presja nie była wielka. Aż w końcu zapas stopniał do paru butelek. I wtedy do kartonu Bordeaux i burgundów Sławek Chrzczonowicz i Paweł Karolak z Winkolekcji dorzucili Château Yvonne. „Powiedz nam co sądzisz – usłyszałem – podobno wino jest już za stare”.
Otworzyłem butelkę z Markiem Bieńczykiem, którego pean przeczytacie tutaj. Zaczynając od końca, Château Yvonne Saumur Blanc 2005 za stare nie jest. Jest za młode – myślę że o połowę. Czyli swój szczyt osiągnie chyba za kolejne 7 lat. Tak, czternaście lat będzie trwał rozkwit życiowy tego wina na bazie Chenin Blanc. To jest bowiem szczep dla cierpliwych. Może dlatego w Polsce tak fatalnie się sprzedaje. Ale i w tej chwili, w konkurencji juniorów, wino jest arcyciekawe. Pokazuje jak w soczewce trudność i zarazem wspaniałość Chenin Blanc, drzewa o niesamowicie rozłożystych korzeniach, z których wyrasta mały kwiatek z paroma płatkami. Aromat Yvonne 2005 jest bowiem skromny, czysty, wykrochmalony jak fartuszek gimnazjalistki. Masło, cytryna i odrobina pieprzu. Miłośnicy win bezsiarkowych nie mają tu czego szukać, SO2 dodano w ilości słusznej, tak jak przez dekady dodawano, by Chenin Blanc się dobrze starzał. Jego kwasowość i mineralność mają w sobie niespotykaną ostrość przypominającą biały ocet. Długość smaku jest nieopisana. Jedna jedyna nuta, przypominająca sok wyciśnięty z cytryny albo światło słońca stojącego przez minutę w zenicie. To wino oślepia. Tym, którzy chcą je zrównoważyć, polecić mogę najcięższe z czołgów: żabnicę, lina w śmietanie, może słynna pulardę z Bresse. Ja to lubiłem pić bez niczego w jego bezkompromisowej nierównowadze właśnie.
Ale Château Yvonne robi też wino czerwone: Saumur-Champigny 2006 (100% Cabernet Franc). Marek Bieńczyk ocenił je niżej od białego, ja wyżej. Przede wszystkim za elegancję, niewymuszoną szlachetność, łatwiejszą konwersację aniżeli z kaustycznym Saumur Blanc. Bardzo kocham loarskie Cabernety, piję je przy każdej okazji, choć też nie są winami łatwymi. Często ich ziołowość, zieloność przekracza niewidzialną granicę, za którą zostają z wina tylko kości. Winiarze poszukujący większej dojrzałości gron często przeskakują z kolei za drugą granicę – 14,5% alkoholu i ekspresji, która zaczyna przypominam dolinę Rodanu. Stanąć dokładnie w połowie drogi, skąd widać cały krajobraz – to jest zaiste sztuka. Za taki punkt widokowy na klasykę francuskiego winiarstwa gotów byłbym wręcz zapłacić 139 zł (za esencję z cytryny – 159 zł). Jeśli też lubicie widoki, w Winkolekcji zostały ostatnie flaszki.
Przeczytaj recenzję tych samych win autorstwa Marka Bieńczyka.
Dwa wina otrzymałem do degustacji od importera.