Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Ochota na Rodan

Posted on 17 sierpnia 2010

Jeden z wielkich cytatów mego winiarskiego życia spłynął spod pióra Andrew Jefforda: W dziedzinie prostych, nieozdobnych, przepysznych i w najwyższym stopniu pijalnych win czerwonych, właściwie żadne miejsce na świecie nie może równać się z Côtes du Rhône. Ten cytat chodzi za mną od lat i determinuje moje zakupy i oceny w większym stopniu niż smak jakiegokolwiek wina.

Obrazek rodański. Znana spółdzielnia A.D. 2004.

Podążam wciąż wzdłuż Jeffordowskiego Rodanu, bo coś w tym cytacie obudziło głęboko skrywaną tęsknotę nie tylko za winem „prostym, nieozdobnym”, ale przede wszystkim za smakowym światem Côtes du Rhône, owym dziwnym pomieszaniem owocu i mięsa, popołudnia i nocy, gorąca i świeżości. Od dawna odczuwam nienasycony apetyt na czołowy szczep Doliny Rodanu – Grenache, tego wioskowego głupka wyszydzanego na prawo i lewo, który z wszelkich opresji wychodzi nietknięty i swą wiarą i szczerością zaraża w końcu zepsute zbytkiem tłumy „konsumentów”.

Tęsknię nie tylko za Côtes du Rhône transcendentnymi w rodzaju Domaine de la Réméjeanne (to w fiszce tego producenta w Jeffordowskiej The New France pada przytoczony cytat), L’Oratoire Saint-Martin, La Soumade, Gourt de Mautens, Gramenon (które w Polsce i tak możemy sobie pooglądać przez szybę zagranicznej wycieczki lub internetu), lecz także za tymi prostymi, ozdobnymi tylko w smak świeżej maliny i śródziemnomorskiej garrigue, tymi zwyczajnie soczystymi, bez tzw. głębi i struktury, ale kryjącymi w sobie twardą pestkę garbnika i kwasu, na które we francuszczyźnie istnieje cudny i nie tak łatwy do przetłumaczenia epitet vineux.

Z tej tęsknoty wybrałem się po Warszawie szukać rodańskiego smaku. Zaoptarywany przez francuskiego buyera Makro Cash & Carry powinno opływać w tę najważniejszą francuską apelację, ale nie opływa. Z trzech dostępnych tu etykiet zmierzyłem się z najtańszą – po prostu Côtes du Rhône 2008 ze spółdzielni Union des Vignerons des Côtes du Rhône (znanej też jako Cellier des Dauphins, która w siermiężnych latach 1990. miała nawet swój kantorek w straszącej dziś blaszanym trupem ruderze w Pasażu Wiecha). To wino jest bledziutkie, ciut już zmęczone w wieku lat dwóch, chude, kościste, rozwodnione, kwaśnawe, ale styl apelacji jest zachowany i przy jedzeniu rzecz dostarcza minimalnej przyjemności – a przede wszystkim ma tę „winną” pestkę, która nas telepatycznie łączy z milionami bezrefleksyjnie pijących autochtonów. Za 16 zł to właściwie wystarczy.

29 zł trzeba zapłacić za Les Gardettes 2007 z miłego mikrosklepu Folky na ul. Długiej. To nie Côtes du Rhône, tylko vin de pays du Gard, czyli najprostsze, deklasowane wino całkiem dobrej posiadłości Château de Montfaucon. Spotkałem jej przemiłych właścicieli pewnego wieczoru w Awinionie w 2004 (ślad w Winach Europy 2005) i przez parę lat pamiętałem malinowo-garrigowy smak ich win, ale potem zapomniałem; za przypomnienie dziękuję miłym państwu z Folky. To udane wino, szczupłe, proste, zarazem ciepłe, ze szczodrym alkoholem prawdziwego Południa; w mięsisto-pieprznych smakach czuć od razu, że Grenache oddało tu pola innym szczepom z Syrah na czele.

W Grand Cru za 37 zł wyposażymy w Côtes du Rhône La Font Louisiane 2007 z Cave de Gigondas. Wydało mi się to dość dużo jak na taniutkie wino butelkowe ze spółdzielni (i cena francuska jest znacznie niższa), ale w naszych warunkach to pyszne wino jest warte swych pieniędzy. Fantastycznie szczere, intensywne, typowe smaki Grenache, dobrze obrazujące paradoks tego szczepu: są i gorące, śródziemnomorskie, i świeżo-malinowo-soczyste. Kwasowości i leciutkich bezbeczkowych garbników jest akurat tyle, co trzeba. Butelka na długo nie starcza. Jefford miał rację.

Ostatni przystanek na trasie mojego Rhône crawl zawiódł mnie do składu win 4 Senses na ul. Bema. Wśród wielu dobrych i dobrze znanych flaszek uwagę od razu zwróciły nieznane z Coteaux du Tricastin. Gdy dawno temu w XX wieku uczyłem się wina, ta leżąca w środku niczego apelacja była mocnym kandydatem do tytułu najgorszej we Francji. I choć wiele zrobiła dla poprawy jakości, do dziś nie może pozbyć się dolnopółkowego stygmatu, a na dodatek musiała zmienić nazwę. Na polskiej niwie usiłują ją wylansować tajemniczy winomani pod ksywą Winni Czarodzieje. Dzięki nim z zera etykiet Tricastin dostępnych w Polsce skoczyliśmy do 17! Z pewnością ciekawym winem jest Domaine des Rosier Rouge Plaisir 2007 (46 zł). Bezbeczkowy kupaż Grenache, Syrah i nawet Viognier jest ambitnie skrojony, intensywny, truskawkowy od Grenache, pieprzny od Syrah, ale też ciekawie lawendowe; usta mimo pozornej lekkości ciągną się w ustach długo i soczyście. Wino zachowuje beztroską, promienną estetykę Côtes du Rhône, przez co można mu wybaczyć spory alkohol i cokolwiek wysoką cenę (w Polsce).

Od organizowanego przez nas panelu win rodańskich minęły ponad dwa lata. W tamtej degustacji wygrał rodzynek od wybitnego producenta Châteauneuf. Dziś jest wyraźnie lepiej, choć jeszcze nie tak dobrze, byśmy bez żalu myśleli o Côtes du Rhône jako najlepszej apelacji na świecie dla swych przepysznych, arcypijalnych win.

Źródło win: własny zakup (w 4 Senses ze zniżką).