Winiarski volkswagen
Posted on 18 czerwca 2009
Alto Adige (Südtirol / Południowy Tyrol / Górna Adyga – niepotrzebne skreślić) to winiarski region, który porównuje się często do niemieckich samochodów lub szwajcarskich zegarków. Cechy wspólne to niemczyzna, solidność i niezawodność. Alto Adige produkuje proporcjonalnie najwięcej na świecie win z apelacją kontrolowanego pochodzenia (ponad 95% – dane za 2008 r.) i ma jedną z najbardziej wymagających ustaw winiarskich.
Wina te są dobrze znane Polakom z eskapad narciarskich w Dolomity i coraz lepszej dostępności na naszym krajowym rynku. Można już u nas dostać butelki większości czołowych producentów (których na 5 tys. hektarów jest tylko 150, gdyż prym wiodą spółdzielnie, i to inaczej niż gdzie indziej we Włoszech grające zwykle w jakościowej ekstraklasie). Ale niełatwo się w nich zorientować, bo germańskim zwyczajem każdy producent za punkt honoru uważa produkcję piętnastu różnych win białych i dziesięciu czerwonych z różnych szczepów
Mam sporo sympatii dla tyrolskich Chardonnay czy Cabernetów, lecz niewątpliwymi gwiazdami tego regionu, które w ostatnich latach zapewniły mu pasmo komercyjnych sukcesów, są białe Sauvignon i Gewürztraminer oraz czerwony Lagrein. W tej konkurencji Alto Adige faktycznie robi jedne z najciekawszych win na świecie. Do tego dochodzi trudny w odbiorze, wymagający dobrego pomysłu i paru lat w butelce Pinot Bianco (Weissburgunder), coraz bardziej udane interpretacje Pinot Noir oraz lokalna ciekawostka – Schiava (niem. Vernatsch), odmiana do niedawna dominująca ilościowo i używana do produkcji najbardziej tradycyjnego wina tych okolic – lekkiego czerwonego (na granicy różu) do picia za młodu przy stole.
Te właśnie odmiany były bohaterkami degustacji win z Alto Adige, która odbyła się we wtorek w Warszawie. Impreza zorganizowana została przez tyrolską agencję promocji eksportu EOS i Itabo według popularnego na Zachodzie, ale nu nas właściwie nieznanego formatu – zamiast stolików obsługiwanych osobiście przez winiarzy lub importerów na okrągłych stołach rozstawiono po 12 win z każdej odmiany. Każdemu winu towarzyszyła fiszka techniczna, a goście mieli okazję według własnego rytmu i upodobań porównywać między sobą różne interpretacje tych samych szczepów. Taka forma degustacji ma większy walor edukacyjny i jest bardziej elastyczna od „tradycyjnej”.
Nie miejsce tu na omówienie wszystkich 72 win – wskażę tylko paru faworytów. Nie zawiodły pewniaki takie jak Cantina Terlano Pinot Bianco 2008 i Cantina S. Michele Appiano Schulthauser 2008, Cantina Colterenzio Sauvignon Prail 2008 i Cantina Bolzano Mock 2008, Abbazia di Novacella Gewürztraminer 2008, Cantina Caldaro Campaner 2008 i zjawiskowy Traminer Lunare 2007 z Terlano. Z dobrych niespodzianek odnotowałbym Erste & Neue Alto Adige Sauvignon Stern 2008 (wina z tej spółdzielni są zwykle dość proste; tu znakomita, zmysłowo-mineralna interpretacja szczepu) oraz Otmar Mair Alto Adige Pinot Bianco 2007, wyróżniające się wino z nieznanej mi dotąd winiarni i ze szczepu, któremu na degustacjach takich jak trudno zwykle się wyróżnić. Bardzo słabo natomiast wypadło Pinot Bianco 2008 od Aloisa Lagedera – jedyne wino przedstawione przez tego słynnego producenta i jedno z najdroższych całego popołudnia.
Poziom win czerwonych był równie wysoki. Były muskularne, kipiące jeżynowym owocem lagreiny (zdecydowany ulubieniec publiczności). Tu na uwagę zasługiwał zwłaszcza beczkowy i „ambitny”, ale dobrze zrobiony Tiefenbrunner Linticlarus 2006 oraz bardziej tradycyjny Cantina Andriano Tor di Lupo 2006. A mnie urzekł jeszcze bardziej tradycyjny (nuty mięsiste) i bardziej „codzienny” Gummerhof Lagrein zu Gries 2007. Były w sumie ciekawsze i bardziej różnorodne w swej masie pinot nero. Klaus Pfitscher Pinot Nero Matan 2006 był wiejsko-kapuściany z dużym potencjałem, Erste & Neue Alto Nero Mezzan 2007 szykowny, ze świetnie użytą beczką, a Manincor Pinot Nero Mason 2007 (bodaj najlepsze czerwone degustacji) doprawdy bardzo jak na Alto Adige wyrafinowany i burgundzki, a jest to jedno z tańszych win tego producenta (wciąż czekającego na import do Polski).
No i Schiava. Picie Schiavy z jej 12% alkoholu, nieśmiałym kwiatowym owocem i leciutkim ciałem było po lagreinach jak doświadczenie z innej planety. Od razu się uspokoiłem i zacząłem czerpać z tej degustacji niekłamaną przyjemność. Sporo win było prościutkich, ale przynajmniej niczego nie udawały. Najciekawsze były dla mnie te, gdzie ów niełatwy szczep udało się podbudować mocniejszą mineralnością (nuty słone) i głębią. Trzy rekomendacje: Cantina Bolzano S. Maddalena Huck am Back 2008 (S. Maddalena to mikroapelacja wyspecjalizowana wyłączenie w Schiavie), Hans Rottensteiner S. Maddalena Premstallerhof 2008 oraz król degustacji – Cantina Burggräfler Meranese Schickenburg 2008. Zasmuciło mnie, że o ile wśród Sauvignon i Lagreinów wiele z prezentowanych win jest już dostępnych w Polsce, Schiavy nie ma prawie żadnej (ja znam tylko tę i tę). Wolimy Pudziana od Hanuszkiewicza?