Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Latający cyrk powraca

Posted on 4 grudnia 2010

W ostatnią środę winomani cierpliwie przedzierali się przez śniegowe zaspy jak XIX-wieczni eksploratorzy Arktyki, by dotrzeć na latający cyrk zwany pieszczotliwie Gambero Rosso Top Italian Wines Roadshow. Dzięki zmianie terminu tego „pokazu drogowego” z wiosny na jesień już drugi raz w tym roku mieliśmy zaszczyt znaleźć się pomiędzy Moskwą a Pragą na liście miast kolonizowanych przez słynne wina włoskie i ich najsłynniejszego sprzymierzeńca, przewodnik „Czerwona Krewetka”. (O poprzedniej wizycie cyrku pisałem tu).

Kolonizacja na miękkiej wykładzinie. © Thompson Intl Wine Mktg.

Kolonizacja trwa dalej, trafiając na podatny grunt (warszawska frekwencja przekroczyła oczekiwania i trzykrotnie przebiła londyńską), lecz odbyła się tym razem w ponurej atmosferze. Nie tylko z powodu śniegu i spowodowanych przezeń opóźnień lotniczych, lecz coraz gorszego klimatu zarówno dla drogich win włoskich, jak i dla smakowego stylu, jaki reprezentują. O merlocie i nowej beczce już nikt poza Polską nie chce słuchać, blogo- i smakosfera rozbrzmiewają od nawoływań do nowej prostoty i nowego entuzjazmu dla Gamay, Frappato, Grignolino, Castelão, Trollingera (niepotrzebne skreślić).

Kryzys wielkiej burżuazji w świecie wina stał się tak dojmujący, że w ciągu ośmiu miesięcy z udziału w objazdowym cyrku Gambero Rosso zrezygnowała blisko 1/3 producentów. Tym razem nie powitaliśmy w Warszawie nawet wiernych od lat przyjaciół „Krewetki”, jak Allegrini, Folonari, Fontanafredda, Lungarotti, Mastroberardino, La Spinetta, Umani Ronchi i Volpe Pasini. Trudno było w sali warszawskiego Sheratona oprzeć się wrażeniu szczurów uciekających z tonącego statku. (A szczurom trudno się dziwić, bo jak ćwierkają ptaszki, za angaż do cyrku trzeba zapłacić w euro nie mniej niż pięć zer).

Na ich miejsce co prawda znaleźli się nowi – firmy szacowne o niekwestionowanych zasługach, jak Ruggeri z Valdobbiàdene i Saiagricola z Toskanii/Umbrii, lecz w większości byty całkiem dla winiarskiego italofila drugoligowe: Tolaini, Principe Corsini, Il Pollenza, których obecność w tym towarzystwie to albo wynik łapanki, albo nagroda pocieszenia za tragiczną miłość do nowej baryłki. Jeszcze parę lat temu obecność wśród „54 najlepszych włoskich producentów wina” twórców Lambrusco czy wieloryba Zonina byłaby nie do pomyślenia. Top Italian Wines Roadshow balansuje na granicy powagi.

Nie ma jednak degustacji tak złej, by nie dało się na niej dobrze napić. Uciekając daleko od supertoskanów i przebeczkowanych Barolo trafić można było na przykład do wspomnianego Lambrusco, którego przydałoby się mieć w Polsce więcej (w wersji wytrawnej) do naszych wędlin i serów, albo do Prosecco, najlepszego włoskiego lekarstwa na depresję. Z przyjemnością wróciłem do chwalonych już win Nino Franco, w tym zdumiewająco mocarnego i mięsistego Grave di Stecca 2008 o konstrukcji dobrego szampana, lecz tym razem me serce skradło Giustino B. 2009 od Ruggerich (w Polsce dostępne tu, ale w przeterminowanym roczniku), jedno z lepszych Prosecco, jakie kiedykolwiek piłem, mineralne i skoncentrowane (23g ekstraktu!), zarazem zachowujące ulotność i radość życia, bez których nie ma sensu pić Prosecco.

Z niekłamaną przyjemnością próbowałem win sardyńskich, które przy gamberorossoizacji i umiędzynarodowieniu swych smaków potrafią zachować fascynującą autentyczność. W czterech Vermentino ze spółdzielni Cantina di Gallura nie było beczki, było za to mnóstwo nut rozmarynu, szałwii, granitu i morskiej soli (w Polsce dostępne szczątkowo tu). Słynna Turriga 2005 od Argiolasa mimo młodego wieku (i zatrważającej polskiej ceny) zapowiada wielkie rzeczy w przyszłości.

Spotkało mnie też parę zdziwień. Zwykle niezachwycony winami San Patrignano z Romanii, ze zdumieniem wąchałem bezbeczkowe, mineralne, pięknie soczyste Sangiovese Aulente 2008 czy oryginalne, bez cienia międzynarodowości (nie poznaje w ogóle baryłki) Sangiovese Riserva Avi 2006. W kadziach nadal miesza tu słynny enolog (i ulubieniec Gambero Rosso) Riccardo Cotarella, lecz nigdy nie piłem win tak mało smakujących jego waniliowym stylem. Ptaszki ćwierkają, że będzie można napić się ich wkrótce w Polsce, a to zakup podwójnie dobry, gdyż wina San Patrignano w ramach terapii i resocjalizacji produkują byli narkomani.

© San Patrignano.

PS 5.12.2010 20:55 Okazuje się że wina San Patrignano dostępne są  już w kilku miejscach w Poznaniu m.in. tu. Oby ich sława zataczała coraz szersze kręgi. Ptaszki ćwierkają o ich przybyciu z Włoch (nie przez Poznań) do Warszawy i innych aglomeracji.

Degustację Gambero Rosso Top Italian Wines Roadshow na zlecenie włoskiej agencji marketingu współorganizował Magazyn WINO.