Wojciech Bońkowski
O winie i nie tylko

Biały kruk

Posted on 5 marca 2010

Mas de Daumas Gassac Blanc 1996

Z pewną miłośniczką Gassaka miałem szczęście wypić tę butelkę. Świetnie przechowana, wino jest zdrowe, toniczne. Lecz zaczyna się od zdumienia niezwykle słodkim, niemal likierowym bukietem oraz ustami tak słodkimi, że zgaduje się 10–15 g cukru resztkowego; przy dość niskiej kwasowości (to normalne dla białego Gassaka) ma się wrażenie picia Auslese. Dopiero w końcówce przychodzi moment soczystszy, bardziej mineralny. Przy całej swej słodyczy i niskiej kwasowości rzecz zachowuje przy tym podziwu godną świeżość.

Mas de Daumas Gassac to historyczna posiadłość langwedocka, wraz z Grange des Pères i Prieuré de Saint-Jean-de-Bébian architekt sukcesu regionu który w 1978 roku, gdy Aimé i Véronique Guibertowie zbierali pierwszy rocznik swego Cabernet Sauvignon, znany był wyłącznie ze stołowych sikaczy i nikomu nie przychodziło do głowy, że będzie kiedyś sprzedawał swoje (najlepsze) wina po cenie dobrych burgundów. Gassac to ulubiona posiadłość wielu winomanów i pasjonatów, przez innych z kolei ostentacyjnie zbywana, również ze względu na swoje konotacje polityczne i cywilizacyjne (do historii przeszła już Stańczykowa obrona Langwedocji przez inwestycją kalifornijskiego giganta Mondaviego). Ja zaliczam się do Gassaka apologetów. Uwielbiam tutejsze tanie wina Moulin de Gassac, produkowane z winogron skupowanych od okolicznych chłopów pod warunkiem, że nie będą wyrywali starych krzewów. No i uwielbiam czerwone Mas de Daumas Gassac, wino o fascynującej panoramie smaków i pięknej długowieczności.

Mam jednak szczególną słabość do Gassaka białego, wina jeszcze bardziej szalonego niż czerwone, powstającego ze dziwacznej mieszanki szczepów: Chardonnay, Viognier, Petit Manseng (odmiana rodem z likierowych Jurançon), Chenin Blanc oraz ok. 10% zbieraniny winogron z całego świata, wśród których są Furmint i Rkatsiteli, a nawet jakieś wymarłe odmiany armeńskie i mezopotamskie. Może to one dają te przedziwne nuty korzenne i mineralne w tutejszych legendarnych bukietach.

Rocznik 1996, jako się rzekło, okazał się winem szalonym, przejrzałym, późnozbiorowym, niezbyt głębokim czy złożonym pomimo swego poważnego wieku, a wszak urzekającym jakąś naturszczykową czystością, niezakłamaniem, jednolitością rzeźby wykutej z jednego skalnego bloku o idealnej bieli. I jak wszystkie wina Gassac, niezwykle zyskał na dekantacji, wtapiając swoje nuty słodkie (w których upatrywaliśmy wpływu Petit Manseng, odmiany praktycznie nieużywanej do produkcji win wytrawnych) w bardziej harmonijną, spójną progresję do mineralnego finiszu. Ze skalnego bloku o dwóch całkiem innych płaszczyznach stał się jeszcze bardziej jednolitą kulą. Stare i młode jednocześnie, o smakach znajomych, a zarazem zupełnie niezwykłych; gładkie, płaskie i bezkwasowe, a wszakże tak świeże.

Pionowa degustacja zorganizowana w 2007 r. przez Revue du Vin de France uznała 1996 za jeden z najlepszych roczników białego Gassaka. Ja aż tak szerokiego porównania nie mam, z pewnością podobał mi się bardziej niż rozczarowujący, płaski 2000 (Francuzi z kolei go lubią), ale zachowuję bardzo wielkie wspomnienie 1992 i zwłaszcza 1991. W młodszych rocznikach mam wrażenie lekkiej korekty kursu w stronę większej świeżości (zwiększyła się bodaj proporcja Chenin Blanc) i nieco bardziej kwiatowych, zalecających się bukietów, ale dopiero czas potwierdzi te wrażenia.

I na koniec przytyk dla polskiego importera Gassaka – Vinariusa – który od lat sprzedaje flagowe wino czerwone posiadłości, a od jakiegoś czasu z powodzeniem proponuje również tańszą serię Moulin de Gassac, lecz nigdy nie zdobył się na sprowadzenie choćby paru skrzynek Mas de Daumas Gassac Blanc. „Niesprzedawalne”?