Normalność
Posted on 15 maja 2010
Dwa pierwsze dni tego tygodnia spędziłem przy degustacyjnym stole Magazynu WINO, szukając perełek wśród 70 nadesłanych win z RPA i Sauvignon Blanc do 60 zł. Jak zwykle w takich sytuacjach nie brakowało win zarówno dobrych, jak i przeraźliwie nudnej komercji, ale zdarzały się takie strzały w dziesiątkę jak Cabernet Sauvignon Villiersdorp Kelder 2004, bezczelnie dobre, buchające intensywnym owocem wina za 28 zł, albo taki Sauvignon Mock 2008 ze spółdzielni w tyrolskim Bolzano, krystaliczne, odświeżające, mineralne tak, jak potrafi być tylko europejskie wino (45 zł). Wieczorem dopijałem pyszny węgierski kupaż Lányvár 246 od Tamása Dúzsiego, świetnego winiarza z Szekszárdu, którego od niedawna sprowadza do Polski dynamiczny importer Winoman.pl. Piłem to z rzadką przyjemnością i bez cienia tęsknoty za czymkolwiek ambitniejszym i medialniejszym. Musiałem upewnić się, czy importer nie pomylił się w cenie: 28 zł.
Wczoraj Dom Wina, jeden z większych polskich importerów, w ramach corocznej prezentacji swego katalogu w kilku polskich miastach (w tym roku oprócz Warszawy i Krakowa także w Gdańsku) zaprosił w osobie własnej dobrej klasy winiarzy z Alzacji, Portugalii, Balatonu, Urugwaju i Marlborough. Nie podobały mi się wina toskańskie i ich ceny, ale bardzo mi się podobały cavy Agustiego Torelló i zabójczo zmysłowe Douro z Quinta Nova. A nie próbowałem nowych win australijskich Thorn-Clarke ani Riojy od Ramona Bilbao, które zapewne podobały się innym, nader licznym uczestnikom degustacji.
Na prezentacji Domu Wina trzeba było się spieszyć, żeby zaraz zdążyć na imprezę Winkolekcji. Jej gwoździem była prezentacja portalu „społecznościowego” Wingrono, ale lano też wybitnej urody Priorat Embruix 2005 od Vall-Llach, nowe Minervois z Château Villerambert Julien oraz gorące, prosto wyjęte z importerskiego pieca Rieslingi mozelskie Markusa Molitora. A ich debiut w Polsce jest naprawdę wydarzeniem dużej rangi, bo to obecnie jedne z najgłośniejszych i najciekawszych win naszych zachodnich sąsiadów.
Dziś, jak co roku w maju, swe nowalijki przedstawił z kolei Robert Mielżyński. Po siedmiu latach od pewnej kolacji z Rolandem Velichem w nieistniejącej już restauracji Biblioteka mamy wreszcie na półkach wybitne wina z Weingut Velich i Weingut Moric w Burgenlandii. Słowa nie opiszą słonego śladu ślimaka w tajemniczym białym OT ani Blaufränkisch 2008 o mineralności tak malinowo finezyjnej, jakby mineralność wymyśliły kobiety w perfumerii, a nie mężczyźni przy zimnym stole degustacyjnym. Mamy też rozchwytywane Sauvignon ze styryjskiego Weingut Gross i (od paru już lat) nadzwyczajnie eleganckie Blaufränkisch od Gesellmannów. W nowych importerskich barwach (dotąd Austrovin) zadebiutował też Wiedeńczyk Franz Wieninger. Jego Gemischter Satz 2009, lekkie, kwaskowate, jeszcze ciut drożdżowe wino z mieszanej uprawy było we wtorek tak pyszne do duszonych szparagów, że zapomniałem sporządzić notki degustacyjnej.
To tylko jeden tydzień z życia winomana. Gdy dekadę temu rozpoczynałem moje życie z winem, nie było czegoś takiego jak degustacje konsumenckie. Wydarzeniem było otwarcie przez importera na targach branżowych butelki kalifornijskiego Chardonnay za 60 zł. Gdy w 2000 r. Robert Sołtyk w hotelu Sheraton organizował test w ciemno siedmiu win różowych, mieliśmy poczucie, że odkrywamy Amerykę. A z przywiezioną nocnym pociągiem z Kolonii flaszką Molitora obnosiliśmy się jak z jajem Fabergé. Gdy w Londynie chodziłem z kieliszkiem w ręku Strandem od jednej degustacji na drugą, wydawało mi się, że jestem na innej planecie.
Dziś bloger, sommelier, sklepikarz i pasjonat mogą w tydzień poznać tyle win, ile dawniej piło się w pół roku. A już w środę Chablis od Williama Fèvre’a i pozioma degustacja Ballantinesa. A za tydzień Święto Wina na zamku w Janowcu nad Wisłą…